"Super Express": - Twój promotor Mariusz Kołodziej otwarcie cię krytykuje. Złości się, że jeszcze nie wróciłeś do Stanów...
Mariusz Wach: - Nie wiedziałem, co z moją karierą, wciąż czekałem na decyzję niemieckiej federacji, dlatego wolałem pobyć z rodziną w Polsce. Poza tym mam problemy z nogą. Mało kto o tym wie, ale jeszcze przed walką z Władymirem miałem spory odcisk na stopie. Chirurg w końcu zdecydował, że należy go wyciąć razem z korzeniem. Do tej pory nie mam do końca wyleczonej nogi, dlatego nie ma sensu, abym leciał do Stanów, skoro i tak nie mogę trenować.
- Teraz zupełnie nic nie robisz?
- Powoli staram się przyzwyczajać stawy, mięśnie i ścięgna do wysiłku, bo trochę zardzewiałem. Dużo chodzę po górach, czasami robię sobie przebieżki, ale z prawdziwym treningiem nie ma to zbyt wiele wspólnego.
- Jesteś w Krynicy, więc pojawiły się plotki, że pomagasz przygotowywać się Przemysławowi Salecie do walki z Andrzejem Gołotą...
- To prawda, Przemek też tu jest. Widziałem się z nim dwa razy, ale zapewniam, że mu nie pomagam. Wpadam na salę treningową w innych godzinach niż on. Zresztą z tą moją nogą za wiele bym mu nie pomógł.
- Pogodziłeś się już z faktem, że w twoim ciele wykryto niedozwolone środki?
- Cały czas nie mogę w to uwierzyć. Miewam dni, w których jestem przygnębiony. Staram się już o tym nie myśleć, bo im częściej to wspominam, tym bardziej jestem załamany.
- Myślałeś o zakończeniu kariery?
- Przyznaję, że tak. Po wybuchu afery straciłem zapał do czegokolwiek. Z każdym kolejnym tygodniem nie wiedziałem, jaką decyzję podejmie niemiecka federacja. Ta niepewność wykańczała mnie psychicznie. Nie byłem tym samym człowiekiem co wcześniej.
- Jak na to wszystko reagowała twoja rodzina?
- Wspierali mnie, jak mogli, i za to im dziękuję. Widzieli, że byłem totalnie rozbity i cały czas powtarzali, że wszystko ułoży się po mojej myśli.
- Teraz czujesz się lepiej?
- Najgorsze chwile mam już za sobą. Teraz muszę wyleczyć do końca nogę, a potem ruszam do ostrego treningu. Obiecuję, że jeszcze w tym roku wyjdę na ring.