"Super Express": - Przede wszystkim, jak ręka?
Mariusz Wach: - Widzę, ze są siniaki, wyskoczyły mi jakieś żyły... To się zdarzyło w 7. rundzie, kiedy trafiłem Kevina w ucho prawym sierpem, wtedy coś... pierdzielnęło. Walczyłem samą lewą ręką i robiłem, co mogłem, żeby uratować ten pojedynek. Mimo że walczyłem z bólem i rywalem, nigdy bym się nie poddał.
- Jak czujesz, to poważna kontuzja?
- Pojadę do szpitala na prześwietlenie i wtedy będę mądrzejszy. Mam nadzieję, że to tylko pęknięcie. Nie chciałbym złamania, oby to nie było nic poważnego. Całą prawą stronę ciała mam "felerną". Prawą nogę miałem operowaną dwukrotnie, a w stopie nie mam czucia. Do tego prawy bark i prawa dłoń nie mają pełnego czucia po oparzeniu. Dużo pracowałem z trenerem mentalnym i Piotrkiem Wilczewskim nad prawą ręką. Na sparingach się uaktywniła i w walce też zaczynało to wychodzić. Ale wydarzyła się kontuzja.