"Super Express": - Jak to się stało, że trenuje pan boks?
Michał Żebrowski: - Wychowałem się na podwórku, gdzie wiele spraw chłopcy załatwiali pięściami. W czasie studiów przytemperowałem, ale około trzydziestki, kiedy po "Wiedźminie" miałem dużą nadwagę, przyszedłem na Gwardię w Hali Mirowskiej. Pod okiem klanu Skrzeczów zacząłem trenować.
Ewa "Tygrysica" Piątkowska chce wydrapać pasy [ZDJĘCIA]
- I trenuje pan już 12 lat. Co pana tak pociąga w boksie?
- To szlachetna dyscyplina, klasyczna, a ja lubię wszystko, co klasyczne. Przychodzę dla atmosfery, dla dobrego samopoczucia, trzymania formy. To jest sport dla indywidualistów, tyle, ile wypracujesz, tyle będziesz miał z tego pożytku. A jeśli oszukujesz siebie na treningu, to dostajesz potem karę w postaci solidnego uderzenia w twarz. Boks uczy samodyscypliny. I uczciwości wobec siebie.
- Pracuje pan twarzą. Zdarzyło się, że na sparingu ktoś rozwalił panu nos?
- Na szczęście mam odpowiedzialnych trenerów, którzy wiedzą, że jak mnie pobiją, to ich nie zaproszę do teatru (śmiech).
- Podobno na Gwardii ćwiczył pan z pierwszą drużyną.
- Doszedłem do tego, rzeczywiście. Ale zazwyczaj kończyło się to wymiotami ze zmęczenia. Wtedy jeszcze była liga, Paweł Kakietek boksował. Biegałem na samym końcu, to były mordercze treningi, dla mnie, amatora, za ciężko.
Artur Szpilka chętniej sprząta w ringu niż w domu!
- Trener Skrzecz mówił mi, że gdyby nie był pan aktorem, mógłby pan zostać bokserem.
- To bardzo miłe. Może przez pracowitość i zaciętość. Ale do wszystkiego trzeba mieć talent. Ja mam 42 lata, więc przychodzę i trenuję po to, żeby jak najdłużej żyć, a nie udowadniać, że jestem bokserem, a nie aktorem.
- Wyobraża pan sobie siebie jako zawodowego pięściarza?
- Tylko w snach.
- Nie chciałby pan stoczyć zawodowej walki? Jak Mickey Rourke...
- Do dzisiaj się z niego śmieją. Mickey Rourke jest wybitnym aktorem, więc niech nim pozostanie. Pewnie, chciałbym stoczyć taką walkę, ale w sekundę zostałbym znokautowany. Choć... gdybym miał rok na przygotowania i zawodnika na moim poziomie, to czemu nie?
- Mariusz Wach przed walką z Kliczką przyklejał sobie jego zdjęcie do worka treningowego. Jak pan uderza w ten worek, wyobraża pan sobie kogoś?
- Trenera Skrzecza (śmiech). Nie, chodzę na treningi właśnie po to, by nie być na nikogo wkurzonym. Po solidnym treningu życie wydaje się prostsze. Trenuję dwa razy w tygodniu, czasami trzy. I wtedy się czuję jak młody bóg. Poza tym żona jest 15 lat młodsza, jej figura motywuje mnie do tego, żeby nie wyglądać jak gruszka.
- Synowie też kochają boks?
- Tak, już boksują. Mówią: "tata, tata, popatrz", i zadają mi ciosy. Ostatnio starszy przywalił mi w udo, do tej pory mam sińca. Chłopak ma 4,5 roku. Cieszy mnie, że ma temperament i ciągnie go do tego, żeby rozrabiać, a nie być potulnym misiem.
- Ogląda pan boks?
- Namiętnie.
- Kto jest pana ulubionym pięściarzem?
- Hmm... myślę, że Pacquiao. A nie, przepraszam, Mike Tyson! Nigdy nie było i nie będzie lepszego. Mam jego rękawice z autografem. Byłem tak zafascynowany Tysonem w liceum, że na zeszycie do polskiego miałem jego wizerunek. To był mój idol. Nawet jak jeżdżę do Amsterdamu, to chodzę do knajpy, w której raz był Tyson, i zawsze siadam w fotelu, w którym on siedział.
KLIKNIJ: Polub Gwizdek24.pl na Facebooku i bądź na bieżąco!
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail