"Super Express": - Na co dzień mieszkasz i pracujesz w Anglii, ale do walki z Kubiszynem przygotowywałeś się kilka tygodni w Zakopanem. Nie było problemów z urlopem?
Łukasz "GOAT" Parobiec: - Jeśli chodzi o urlop, to wolę nie odpowiadać, ale wziąłem wolne i postawiłem wszystko na jedną kartę. W sumie spędziłem w Zakopanem siedem tygodni i wreszcie trenowałem z trenerem, bo wcześniej to przygotowywałem się na własną rękę. Miałem tylko kumpli do pomocy, a teraz szkoleniowiec nad wszystkim czuwa, wytyka mi błędy, nakreśla taktykę itd.
- Wspomniałeś o taktyce. Ty też oglądasz walki Kubiszyna i nakreślasz strategię, czy zostawiasz to tylko i wyłącznie trenerowi?
- Zdecydowanie to trener przykłada do tego największą uwagę. Jak podchodzę do tego tak, jak Mike Tyson, który zawsze powtarzał, że po pierwszym dobrym ciosie planu już nie ma. Moje podejście jest takie, że pas będzie mój!
- Teraz postawiłeś na sporty walki, ale przygodę ze sportem zaczynałeś od kompletnie innej dyscypliny, prawda?
- Zgadza się. W wieku 13 lat zaczynałem od biegania, byłem nawet mistrzem Polski w bieganiu przełajowym. Ogólnie biegałem na średnich dystansach - 800 m, 1500 m, a przygodę z tym sportem kończyłem na 400 m i 400 m przez płotki. Jak skończyłem szkołę, to zaczęły się sporty walki. Trafiłem do Berserkers Team Stargard i trenera Tomasza Stasiaka, z kolei jak zostawiłem wszystko i wyjechałem do Anglii, to poznałem Iana Freemana, pierwszego Brytyjczyka w UFC i zacząłem trenować u niego w siłowni. Już po trzech miesiącach stoczyłem pierwszą profesjonalną walkę. W sumie w MMA miałem 26 pojedynków, potem postawiłem na K1 i zostałem mistrzem świata. Następnie było trochę boksu no i teraz gołe pięści.
- Gołe pięści to bardzo krwawa odmiana sportów walki, ale ty to polubiłeś.
- Tak. Odnajduje się w tych walkach, podoba mi się brutalność tych walk, ja po prostu lubię się tak bić. Jestem stworzony do tego.
- Mieszkasz w Anglii, tam walki na gołe pięści są też bardzo popularne, ale Gromda też już zyskała sobie uznanie w Europie i na świecie.
- Zdecydowanie nie mamy się czego wstydzić. Dla mnie Gromda to numer jeden w Europie jeśli chodzi o walki na gołe pięści. Przepisy Gromdy mi odpowiadają. Nie ma żadnych punktów, nie ma więc sytuacji, że lokalny zawodnik, który sprzedał więcej biletów, będzie faworyzowany. W Gromdzie bijesz się do końca - albo wygrywasz, albo przegrywasz. Czuję się Gromdziarzem w stu procentach i z dumą reprezentuję Gromdę na całym świecie. Walczyłem w KSW, BAMMA czy Cage Warriors, ale to Gromda jest najlepsza.
- Często kibice wrzucają Gromdę i freak fighty do jednego worka, ale u was, choć bijecie się do upadłego, nie ma dymów, wyzwisk, itd.
- Wychodząc do ringu stawiamy na szali swoje życie i zdrowie, więc musi być szacunek. Nie tyle musimy się wzajemnie szanować, co chcemy być kumplami. Jesteśmy jak rodzina.
- Niewiele osób wie, że na co dzień pracujesz w fabryce papieru toaletowego. Czym dokładnie się tam zajmujesz?
- Często się o tym mówi, ale nikt nigdy nie zapytał, co tam robię. Wszyscy myślą, że facet pracuje w fabryce papieru do dupy i tyle (śmiech). Do całego procesu produkcji papieru wykorzystujemy wodę z pobliskiej rzeki i ja w laboratorium badam wodę, by ta czysta wróciła z powrotem do rzeki. To wyuczony zawodów, poszedłem na kurs, zostałem przeszkolony i mogę się tym zajmować. Pracujemy w 12-godzinnych zmianach, ale te badania zajmują mi 3-4 godziny, a resztę czasu po prostu nadzoruje maszyny, które oczyszczają wodę.
Don Diego pierwszym mistrzem GROMDY! Walka z Balboą przejdzie do historii, wspaniały pojedynek
- Ludzie mogą być zaskoczeni - w ringu walczysz do upadłego, krew leje się strumieniami, a na co dzień pracujesz w laboratorium.
- Można powiedzieć, że mam dwie twarze - do ringu czy na trening zakładam zbroję, a poza tym chodzę w fartuszku (śmiech). Ludzie, którzy mnie poznają oglądając Gromdę, myślą, że jestem jakimś bandytą czy zabójcą, a ja po prostu jestem spokojnym, normalnym człowiekiem.