"Super Express": - Wracasz na ring z braku kasy, adrenaliny czy z nudów?
Tomasz Adamek: - Nie należę do ludzi, którzy się nudzą. Nie brakuje mi też ani pieniędzy, ani adrenaliny. Przez ten rok przerwy od boksu nie siedziałem i nie plułem z nudów, ale prowadziłem aktywne życie. Ale ja nie potrafię usiedzieć w miejscu. Moja żona żartuje, że mam ADHD. Wróciłem, bo myślę, że mam jeszcze coś w boksie do zrobienia. A najważniejsze - chciałem, aby kibice zapamiętali mnie jako zwycięzcę, a nie tego, który przegrał z decyzją sędziowską. Bo ostatnią walką z Erikiem Moliną przegrałem przez sędziego. Czytam przychylne komentarze na temat mojego powrotu na ring. Miło, że mam wciąż fanów.
- Trudno po roku wracać do bokserskich treningów? Przecież jesteś już 40-letnim panem...
- Ale mam ciało 25-latka. Tak naprawdę wiek nie ma większego znaczenia, to tylko liczba. Najważniejsze jest, jak się prowadzisz. A ja prowadzę zdrowy tryb życia, dobrze się odżywiam. A co najważniejsze, nie muszę zrzucać wagi, co osłabia organizm. Powrót na salę bokserską nie sprawił mi więc żadnych kłopotów, bo nie zardzewiałem. W czasie przerwy od boksu chodziłem na siłownię, biegałem kilka mil dziennie.
- Do tej walki nie będzie cię już przygotowywał Roger Bloodworth... Więc kto, jak nie on?
- Nie mogę tego zdradzić.
- Polak czy Amerykanin?
- Nie ciągnij mnie za język... Ten drugi. Uprzedzę twoje kolejne pytanie o przeciwnika. Jego nazwisko poznamy już wkrótce.
- Teraz twój "ulubiony" temat - pieniądze. Kasa się zgadza?
- Nazwisko Adamek to ciągle dobra marka w boksie. A za taką, jak za dobry samochód, się płaci. Nie narzekam.
- A rodzina?
- Żona jak zawsze nie była zadowolona, że wracam. Nie się w tej kwestii nie zmieniło.
- Zbliżają się Święta Wielkanocne - jak je spędzisz?
- Jak zawsze rodzinnie i ciepło. Za stołem, na którym będą przysmaki przyrządzone przez żonę. Na pewno nie zabraknie mojej ulubionej drożdżówki.