To była dla Włodarczyka najtrudniejsza walka w karierze. Polak poleciał do dalekiej Australii boksować się z Dannym Greenem, byłym mistrzem wagi super średniej i półciężkiej. To był jego pierwszy występ od dramatycznych wydarzeń z lipca, kiedy lekarze ledwie uratowali go po przedawkowaniu leków antydepresyjnych.
W pierwszych rundach "Diablo" miał spore kłopoty z szybkim Greenem. W piątej rundzie przyjął prawdziwą bombę i tylko cudem ustał na nogach.
- Green był świetnie przygotowany, zaskoczył mnie szybkością. Walka nie układała się idealnie, wiedziałem, że 11. i 12. runda to dla mnie ostatnia chwila. Byłem pewny, że to się zakończy nokautem - mówił Włodarczyk, który w końcówce walki zaczął przeważać, wygrał 10. rundę, a w 11. starciu wykończył robotę. Trafił najpierw bardzo mocnym prawym, a później obalił rywala potężnym lewym sierpowym. - Powiedziałem sobie: "wóz albo przewóz", zaryzykowałem i trafiłem.
- Diablo jest najlepszym bokserem na świecie w tej kategorii wagowej. Walczyłem ze wspaniałym wojownikiem, który mnie pokonał. To koniec mojej kariery - przyznał po pojedynku załamany i rozbity Green, który do czasu nokautu prowadził na punkty.
Na trybunach w Perth zasiadła grupa zawodników, trenerów i fizjoterapeutów, która weźmie udział w MŚ w pobliskim Freemantle (od soboty).
- Było nas około 40 osób, ubranych w reprezentacyjne koszulki z orzełkiem i z flagami – relacjonował nam Mateusz Kusznierewicz (36 l.), wielokrotny medalista w klasach Star i Finn. - Zdzierałem gardło, bo choć nie znam się na boksie, to długo sytuacja wyglądała źle. A potem bardzo się wszyscy cieszyliśmy. Dobrze, że „Diablo” powrócił do mistrzowskiego poziomu w takich stylu