Jan Błachowicz we wrześniu ubiegłego roku dokonał rzeczy wielkiej. Jako pierwszy Polak w historii UFC został mistrzem, pokonując przez nokaut w drugiej rundzie Dominicka Reyesa. Wielu jednak mówi, że o wiele trudniejszym zadaniem od zdobycia pasa, jest jego obrona. A w dodatku "Cieszyński Książę" jako świeżo upieczony mistrz dostał walkę z jedną z największych gwiazd UFC, mistrzem kategorii średniej, niepokonanym Israelem Adesanyą.
Nigeryjczyk zdominował swoją wagę i chciał zrobić kolejny krok w karierze. Nikt nie ukrywał, że to on jest faworytem, ale Błachowicz lubił atakować z pozycji "underdoga". Walka nie miała szaleńczego tempa, nie było huraganowych wymian ciosów, ale napięcie było wyczuwalne w każdej sekundzie pojedynku. Adesanya decydował się przede wszystkim na niskie kopnięcia i strasznie obijał lewa nogę rywala.
Błachowicz natomiast stosował taktykę, która zdawała egzamin w poprzednich walkach. Ciągle próbował "naruszyć" rywala lewym prostym i ta sztuka mu się udawała. Adesanya był jednak szybszy i udawało mu się uciekać przed mocnymi ciosami reprezentanta Polski. Trzy pierwsze rundy były niesamowicie wyrównane, ale wiele wskazuje na to, że to w dwóch starciach mistrzowskich wszystko się rozstrzygnęło.
Bo Błachowicz w czwartej i piątej rundzie skutecznie sprowadził Nigeryjczyka do parteru i świetnie kontrolował pozycję z góry. Adesanya próbował doczołgać się do siatki, co ułatwiłoby mu na powrót do stójki, ale Błachowicz świetnie kontrolował parter, w którym jest naprawdę mocny. O rozstrzygnięciu musieli zadecydować sędziowie, którzy jednogłośnie jako zwycięzcę wskazali Jana Błachowicza!