„Super Express”: - Czy uważasz, ze uzyskałeś najwyższą formę w karierze?
Kamil Stoch: - Mam nadzieję, że ta najlepsza wciąż jest przede mną i że w dalszym ciągu jest coś, co mogę zrobić lepiej. Wiem na pewno, że nadal mogę się rozwijać i poprawiać skoki: w technice, w odległościach czy fizycznie.
- Jak duża jest satysfakcja po tak znakomitym sezonie?
- Trudno po tylu osiągnięciach nie być zadowolonym. Ale w dalszym ciągu czuję, że mogę się rozwijać. Postaram się kontynuować to, co robię.
- Jak porównać mistrza olimpijskiego Stocha z 2018 roku z tym z 2014?
- Jest starszy i dojrzalszy (śmiech). Myślę, ze jestem innym zawodnikiem, a za dwa miesiące będę znów innym. Chcę latać coraz ładniej i coraz dalej.
- Celowałeś w Planicy w nowy rekord świata (obecny to 253,5 m, red.)?
- Tak, praktycznie przez cały czas o tym myślałem, w każdym locie. Ale mam świadomość, że nie zawsze jest to możliwe i trzeba się cieszyć z tego, co jest. Absolutnie nie boli, że się nie udało go pobić. Teraz są nowe cele do osiągnięcia.
- Nie przyszła do głowy myśl, czy warto się jeszcze męczyć, skoro w skokach narciarskich uzyskało się wszystko?
- Nie chodzi o to, czy warto się męczyć. Nie męczę się. Kocham to, co robię. Ale bywają trudne myśli. Czasami chciałbym dłużej pobyć z żoną. Zwłaszcza wtedy, gdy muszę rano wstać, czasem chciałbym zostać w domu i spędzić tam więcej czasu. Ale póki co jestem w dobrej formie psychofizycznej i chcę to wykorzystać.
- Będziesz nadal trenował, bo…
- Bo lubię to. Sprawia mi to wiele radości i dopóki tak będzie, będę to robił. Najbliższy trening, na siłowni, mam już w środę.
- A zatem start w igrzyskach Pekin 2020 jest wyobrażalny?
- Myślę, że jak najbardziej. Ale na razie nie wybiegam myślami tak daleko w przyszłość.
- Jak różnią się emocje towarzyszące odbieraniu pierwszej i drugiej Kryształowej Kuli?
- Nie tyle są większe czy mniejsze, są inne. Jestem innym człowiekiem i zawodnikiem, bardziej świadomym tego, co się wokół mnie dzieje. Wiem też, ile osób mi pomaga i ile muszą oni poświęcić, bym ja i nasza drużyna mogli odnosić sukcesy.
- Richard Freitag powiedział, że miło było być częścią tego, czego w tym sezonie dokonałeś...
- Miło mi, że tak mówi kolega i rywal. Ja też muszę podziękować rywalom, bo dzięki ich zaangażowaniu, ambicji i woli walki sam się napędzałem.
- Które momenty w tym sezonie były trudne?
- Były takie. Najgorszy wtedy, gdy po Turnieju czterech Skoczni pojechałem na Kulm. Chciałem tam daleko polatać, ale byłem totalnie wykończony. Musiało gdzieś odłożyć się to, co się działo w trakcie turnieju i po nim, w tym liczba wywiadów, których udzieliłem. Chciałem, ale nie mogłem. Ale miałem też świadomość, że trzeba kilka dni poczekać.
- Byłeś w tym sezonie jak pięściarz, z którym można wygrać rundę, ale nie całą walkę…
- Żona powiedziała kiedyś, że jestem jak Feniks, który odradza się z popiołu. Ale tak naprawdę cały czas nad tym pracuję wraz z trenerami, by być coraz bardziej wytrzymałym. Miewałem sezony, gdy zaczynałem dobrze i dopiero po jakimś czasie wracałem na wysoki poziom. Było tak, że najpierw słabo, a potem dopiero dobrze.
- Czy czujesz, że w sukces po trzydziestce trzeba włożyć więcej pracy niż wcześniej?
- Nie czuję, aby trzeba było z biegiem lat wkładać więcej pracy, by być na topie. Tylko więcej pracy trzeba włożyć, by utrzymać poziom.
- Więc ile jeszcze?
- Tyle, ile się da.
Zobacz również: PŚ w skokach: Kamil Stoch najlepiej zarabiającym zawodnikiem! Ile zarobili polscy skoczkowie?