- Jestem zaskoczony tymi zwycięstwami – mówi nam skoczek z Poronina. - Tym bardziej, że moje skoki w Wiśle nie były w pełni profesjonalne. Ale były na dobrym poziomie. Bardzo fajnie, że wróciłem na dobre tory. Przecież wiem, że jestem w stanie dobrze skakać, tylko dotąd breakowało mi samozaparcia, żeby to pokazać. Teraz powróciła moja dobra samoocena i pomoże mi to, by się mentalnie odbudować.
Jak mówi Klimek - jeszcze kilka miesięcy temu jego życie i kariera nie wyglądały kolorowo. Żone i syna utrzymywał głównie z wynajmu pokoi w swoim domu.
- Nie było sponsora, zresztą nadal go nie mam. Mam tylko dwa tysiące klubowego stypendium z Wisły Zakopane. Wdzięczny jestem za te pomoc, ale to nie wystarczy. I kiedy czułem swoja bezsilność na skoczni, zastanawiałem się, czy nadal trenować, czy rzucić nartami. W rodzinie powtarzali mi, że jeszcze mogę pokazać, co potrafię. Jednak tylko ja wiedziałem, jakie myśli się we mnie zbierają. W końcu jeszcze zimą postanowiłem, że będę z siebie dawał wszystko. No i wreszcie teraz moje skoki poszły do przodu - mówi z satysfakcją.
Przed kilkoma laty rozwinęła sie u niego choroba oczu, tzw. stożek rogówki. Widział wszystko przez mgłę. Odzyskał jednak ostrość widzenia dzięki specjalnym sztucznym soczewkom oraz operacji jednego oka. Operacja drugiego oka,planowana ubiegłego lata, okazała się już niemożliwa.
- Ale nie szkodzi. Z soczewkami w obu oczach dobrze widzę zeskok zw szczytu rozbiegu – zapewnia Klimek. - I myślę, że po ostatnich zawodach mogę widzieć swoją przyszłość z sukcesami.
Murańka nie wystąpi w ten weekend w letnim Grand Prix na jego ukochanej Wielkiej Krokwi, gdzie w 10. urodziny pofrunął 135 m w treningowym skoku.
- Skład ustalony był trzy tygodnie temu. Miejsce należało się Olkowi Zniszczołowi. Nie jest mi przykro - deklaruje. - A ja powalczę teraz w Pucharze Kontynentalnym, by powiększyć pulę dla Polski w Grand Prix.
A swoja szansę w GP dostanie tydzień później, na igelicie w Hakubie w Japonii.