Leszek Cichy

i

Autor: Paweł Wodzyński/Eastnews

Leszek Cichy nie uważa wspinaczy za ludzi uzależnionych. Góry to sposób na życie

2023-05-29 13:50

Przygoda czy wyzwanie? Rozrywka czy cel, bez którego nie da się żyć i warto dla niego życiem ryzykować? O motywacjach wspinaczki wysokogórskiej „Super Express” rozmawiał z wybitnym himalaistą Leszkiem Cichym (71 l.). Był on współautorem pierwszego w historii zdobycia wierzchołku góry ośmiotysięcznej zimą (Mount Everest wraz z Krzysztofem Wielickim w lutym 1980 r.), zdobył m. in. dwa inne 8-tysięczniki i Koronę Ziemi, prezesował też Polskiemu Związkowi Alpinizmu.

„Super Express”: - Czy wspinanie się w górach wciąga niczym narkotyk?

Leszek Cichy (71 l.): - Narkotykiem bm tego nie określił. To raczej pasja, która rodzi się z doznań pobytu w górach, z radości obcowania z nimi, z naturą. A potem często staje się sposobem na życie. Dla mnie góry mają skojarzenia pozytywne. Pozostały moją pasją do końca życia. Nadal tam bywam, chociaż już nie w tak wysokich jak dawniej.

- Warto ryzykować życiem?

- Same góry nie są niebezpieczne. Niebezpieczeństwo i ryzyko rodzi się wraz z pojawieniem się w nich człowieka. Jako wspinacz starałem się nie powiększać ryzyka ponad jego obiektywny poziom. Bo do zera nie da się go sprowadzić. I można pechowo znaleźć się - jak Kacper Tekieli - w nieodpowiednim miejscu i czasie. 

- A inni? Są przecież tacy, którzy idą jak w ogień ku górskim wyzwaniom…

- W góry najwyższe dociera około 10 procent tych, którzy zaczynają od wspinaczki na takie szczyty jak w Tatrach. Jest około pięćdziesięciu nazwisk alpinistów na świecie, którzy uprawiają ten sport na najwyższym poziomie. Można ich nazwać profesjonalistami. Mają swoich trenerów, dietetyków, menedżerów. Wspinają się trudnymi drogami, w stylu alpejskim [bez zakładania obozów po drodze i bez używania butli z tlenem - red.]. Wielu z nich jest laureatami międzynarodowej nagrody Złoty Czekan za osiągnięcia wspinaczkowe. Według mojej statystyki - od trzydziestu do czterdziestu procent spośród zdobywców Złotego Czekana ponosi śmierć w górach. Zapewne połowie z ludzi czołówki nie przynosi zadowolenia życie w mieście. Żyją od wyprawy do wyprawy.

- Polscy wspinacze nie zdobyli dotąd tej nagrody za konkretne osiągnięcia…

- Największe szanse na to miał Kacper Tekieli. Miał wspaniałą technikę i niesamowitą kondycję, wypracowaną przez znakomity trening wytrzymałościowy. Specjalizował się w bardzo szybkich przejściach. Porównać z nim mógłbym tylko Andrzeja Bargiela i Adama Bieleckiego. Cała trójka to ludzie genetycznie predestynowani do wspinaczki.

- Czy przez ostatnie dziesięciolecia zmieniły się motywacje w tym sporcie?

- W latach 70-ych czy 80-ych najwyżej kilkanaście osób na świecie utrzymywało się z tej specjalności. Przy nich ja byłem amatorem. Wyprawa w góry najwyższe była dla mnie fantastyczną przygodą, do innego świata, do miejsca, gdzie coś zależało ode mnie. Z dala od życia ustabilizowanego i powtarzalnego w kraju. Czasami do miejsca, gdzie po stworzeniu świata przez Pana Boga nikt jeszcze nie dotarł. Do tego dochodziła ambicja zdobywania nowych szczytów. Dzisiaj wyczynowcom pozostała sportowa ambicja, ale już chyba bez pragnienia poznawania świata. Chcą sukcesu, dokonania czegoś wielkiego. Kolejny sukces sportowy przynosi większą stawkę dochodów przy następnym przedsięwzięciu. Więc jest w tym i korzyść materialna i nieodparta pasja. A udoskonalenie sprzętu i organizacji wypraw bardzo podniosły możliwości wspinaczki oraz próg ryzyka.

- Może wyczynowi wspinacze nie powinni zakładać rodziny albo kończyć ze wspinaniem, gdy je zakładają…?

- To samo można by powiedzieć o kosmonautach czy pilotach samolotów wojskowych. Mieliby rzucić góry, zrezygnować z pasji? A przecież właśnie ta pasja może czyni ich wspaniałymi, atrakcyjnymi ludźmi. Raczej trzeba znaleźć partnera czy partnerkę, która akceptuje tę pasję z dobrodziejstwem inwentarza i uznaje, że tego wspaniałego człowieka ukształtowała właśnie pasja.

Najnowsze