"Super Express": - Jak dotąd nie wyjawił pan prawdziwej przyczyny rezygnacji z pracy w Polsce...
Łukasz Kruczek: - Nie powiedziałem tego do końca i niech tak zostanie. Po prostu przyszedł na to czas. Decyzja była podjęta po wielu przemyśleniach, w trakcie Turnieju 4 Skoczni. Powiem natomiast, dlaczego odszedłem akurat teraz. Dwa lata to minimalny okres, żeby coś poukładać pod kątem wielkiej imprezy. Więc daję czas komuś innemu, by poustawiał wszystko do czasu igrzysk olimpijskich w Korei.
- Ma pan poczucie spełnienia po największych sukcesach w historii polskich skoków narciarskich?
- To, co z kolegami osiągnęliśmy, to naprawdę bardzo dużo. Ba, te sukcesy były w sferze bardzo odległych marzeń, gdy zaczynałem pracę. Najbardziej spektakularny sukces to dwa złote medale olimpijskie Kamila Stocha, a najbardziej zapamiętane pozostaną mistrzostwa świata 2013, które przyniosły między innymi pierwszy medal drużyny. Zawsze jednak pozostaje pytanie, czy można było osiągnąć więcej.
- Dlaczego nie udał się ten ostatni sezon?
- Był rzeczywiście słaby. Złożyło się sporo czynników. Choćby to, że u paru zawodników wystąpiło duże natężenie tego, co dzieje się poza sportem. Jakąś rolę odegrał też przegrany wyścig w sprzęcie, ale ten dystans skróciliśmy.
- Rozważał pan możliwość pozostania w Polsce, choćby dla stworzenia indywidualnego teamu Kamila Stocha?
- Nie było takiej opcji. Z Kamilem rozmawialiśmy o indywidualnym teamie, ale nie wskazując konkretnego trenera. I nie wiem, czy to miałoby sens. Zależy od tego, czy sam zawodnik tego chce. Oznacza to przecież sytuację, w której często nie ma się do kogo odezwać.
- Ile dostał pan ofert zagranicznych, gdy obwieścił pan odejście?
- Były trzy oferty prowadzenia teamów, inne funkcje sportowe, a nawet kierowanie ludźmi poza sportem. Nie wchodziło w grę asystowanie Miranowi Tepešowi, który puszcza skoczków w Pucharze Świata, bo do tego nie mam wystarczających uprawnień.
- Dlaczego Włochy? Najlepiej tam płacą?
- Wynagrodzenie nie było kwestią decydującą. Jego wysokość to jednak "top secret". Nad ofertą długo się zastanawiałem. Z początku ją zbagatelizowałem, myśląc: "kogo miałbym prowadzić, skoro Włosi nie mają reprezentacji?". A potem okazało się, że mają projekt zbudowania wszystkiego od podstaw i uruchomienia funduszów. Już zacząłem się uczyć włoskiego, bo nic nie zastąpi kontaktu bezpośredniego.