Polka jeździła w całym sezonie kapitalnie. W sześciu z siedmiu startów meldowała się w finałowym biegu, dwukrotnie wygrała, raz była druga i dwukrotnie trzecia. Przez cały czas nie oddawała fotela liderki PŚ.
W Turynie miała dwa ostatnie starty. W sobotę zajęła 2. lokatę, ale nie dawało to jej jeszcze głównej nagrody. W niedzielę poszło słabiej – Maliszewska odpadła w półfinale. Jednak jedyna rywalka Polki do trofeum, Holenderka Lara van Ruijven, też nie weszła do finałowej czwórki, a to zapewniało Natalii sukces.
– Na razie to jeszcze do mnie nie dochodzi, ale spokojnie, usiądę, odetchnę i wtedy na pewno powiem sobie: cholera, Kurczaku, dobrą robotę odwaliłaś. To nagroda za ciężką pracę, bo naprawdę trenuję bardzo mocno – podkreśla. – Moje wyniki to część procesu, który ma mnie zaprowadzić do biegu finałowego na igrzyskach w Pekinie w 2022 roku. Wszystko, co wydarzy się wcześniej, będzie niejako po drodze, bo cel jest jeden – dodaje.
Nazywana przez koleżanki „Kurczakiem” Polka w tym roku zachwyciła łyżwiarski świat, także w mistrzostwach Europy, gdy właśnie van Ruijven zabrała złoto na jej terenie.
Za miesiąc w Sofii odbędą się mistrzostwa świata, w których Maliszewska będzie faworytką do złota w sprincie. – Oczywiście, z takim celem tam jedziemy – potwierdza trenerka mistrzyni Urszula Kamińska.
Natalia nie wykluczała, że sukces będzie świętować... włoską pizzą. – Wiadomo, że trenując musimy bardzo uważać na to co jemy, ale myślę, że po sukcesie na małą margaritę mogę sobie pozwolić – śmieje się.