Mikaela Shiffrin w połowie marca skończyła 25 lat, a już jest legendą narciarstwa alpejskiego. Reprezentantka Stanów Zjednoczonych na swoim koncie ma już mnóstwo tytułów i rekordów. Dwukrotnie sięgała po tytuł mistrzyni olimpijskiej i trzy razy z rzędu zdobywała Kryształową Kulę za zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. W minionym sezonie Shiffrin zmierzała po czwarty triumf, ale jej starty przerwały dwie ogromne tragedie.
Kamil Stoch opowiedział o wielkim bólu. Przyznał, że nie mógł nawet siadać
Kilka miesięcy temu zmarła 98-letnia babcia alpejki, która była zarazem jej największym kibicem. 1 lutego natomiast zginął tata zawodniczki. Jeff Shiffrin wykonywał prace na dachu domu swojej córki. W pewnym momencie stracił równowagę i spadł z dużej wysokości. Lekarze nie zdołali uratować jego życia i 65-latek dzień po wypadku zmarł. Jef Shiffrin wspierał córkę najczęściej jak się dało. Kamery telewizyjne często pokazywały jego wzruszenie po kolejnych zwycięstwach Mikaeli.
Narciarka nie ukrywa, że była związana z ojcem. - Jestem naprawdę wdzięczna losowi, że miałam okazję widzieć się z tatą w ostatnich chwilach jego życia. Nie był już sobą, ale cały czas mogłam go poczuć. Za każdym razem, gdy idę spać, to wracają wspomnienia związane z tatą. To nie jest łatwe - opowiedziała Amerykanka w rozmowie z CNN.
Były trener skoczków narciarskich ZNIKNĄŁ. Dramatyczna akcja poszukiwań przerwana
- Dobrze, że jestem teraz w tym domu, w którym tata spędził tyle czasu. To za jego namową go kupiłam. Zanim to się stało, sam przyjeżdżał i go sprawdzał. Ja nie miałam nawet o tym pojęcia. Potem dopiero powiedział mi, abym go zobaczyła. Czasem wychodziliśmy na taras i patrzyliśmy na widok. W domu mamy dużo jego fotografii - wyznała Shiffrin i jednocześnie dodała, że nie zrezygnuje z kariery, bo jej tata chciałby, aby dalej się ścigała.