— Czy już dajesz dziennikarzom po głowie za pytania o presję i bycie liderem kadry, czy godnie znosisz te pytania?
— No godnie, co mogę zrobić?
— To jest pewnie jakiś tam przywilej w tym sezonie.
— No tak, ale tak jak powiedziałeś, na pewno większa presja się z tym wiąże, więc nie jest to łatwe. Trzeba nauczyć się sobie z tym radzić.
— Trudniej się scrolluje telefon po mediach od kilku miesięcy?
— Wiadomo, trudniej. Chociaż czasem miło zobaczyć, że po tych dobrych konkursach nagłówki i komentarze są pozytywne. To na pewno jest przyjemne.
— I to chyba napędza, co?
— Oczywiście, że napędza. Cieszę się, gdy moje wyniki są doceniane, więc to daje mi dodatkową motywację.
— Na skoczni normalnej byłeś dziesiąty, ale tak jak rozmawialiśmy, to nie wyglądałeś na człowieka, który się cieszy z tego dziesiątego miejsca. Potencjał jest na więcej?
— No tak, wynik sam w sobie jest bardzo dobry, nie ma co mówić, ale czułem, że to nie były skoki idealne. Wiedziałem, że stać mnie na więcej, że wkradły się błędy, i na pewno to było tym, czego zabrakło.
— Zapytałem Cię w niedzielę o Mariusa Lindvika, który zdobył mistrzostwo świata, choć był underdogiem. Czy ty możesz być takim underdogiem na dużej skoczni? Zauważyłem, że macie po trzy miejsca w czołowej dziesiątce Pucharu Świata w konkursach tego sezonu, więc jest pewien wspólny mianownik.
— Tylko że Marius miał jeszcze podium w Sapporo... Wszystko jest możliwe, ale staram się na tym nie skupiać. Po prostu postaram się wyeliminować błędy, które zdarzały się na normalnej skoczni, i oddawać jak najlepsze skoki. Ale do tego jeszcze długa droga. Na razie trzeba się dobrze pokazać w treningach i dostać się do drużyny, bo na dużej skoczni nie mamy pięciu zawodników. Mogą skakać tylko czterech, więc najpierw trzeba powalczyć o miejsce w składzie.
— A ty się pewniakiem nie czujesz, czy tylko tak trochę kokietujesz?
— Nie no, wiem, że mnie na to stać, żeby być w drużynie, ale zdaję sobie sprawę, że moje treningi czasami wyglądały kiepsko. Muszę się na nich zmobilizować i od pierwszych skoków pokazywać dobre próby.
— Jak długa jest ta „daleka droga” do dobrych skoków? Co jeszcze trzeba zrobić, żeby czuć się pewnie na skoczniach w Trondheim?
ZOBACZ: Janne Ahonen wierzy w Kubackiego i ma jedną radę dla Kamila Stocha. Jaśniej się nie da
— Przede wszystkim muszę się „wjeździć” w nową pozycję. Po pierwszych treningach doszliśmy do wniosku, że trzeba ją obniżyć, i teraz brakuje mi automatyzmu. Chciałbym, by to wszystko działało bez zastanowienia – puszczam się z belki i od razu przyjmuję odpowiednią pozycję. Póki co na normalnej skoczni ciągle to kontrolowałem, co powodowało napięcie w ciele i brak luzu. Muszę odzyskać pewność siebie, żeby wszystko szło płynnie.
— Czyli wyniki to jedno, ale brakuje luzu, który był w Innsbrucku, Zakopanem, Oberstdorfie?
— Technicznie skoki wyglądają bardzo podobnie. Z boku nawet ciężko dostrzec różnicę, ale my, skoczkowie, czujemy nawet centymetrowe zmiany pozycji. Od początku sezonu miałem w pozycji luz, była nieco wyższa, ale z czasem podświadomie jeszcze ją podwyższałem. W końcu stała się zbyt wysoka i teraz muszę to cofnąć, żeby wrócić do optymalnego ustawienia. Po prostu trzeba być tego świadomym i na bieżąco poprawiać, jeśli zaczyna się to wymykać spod kontroli.
— Czasem miło zobaczyć, że po tych dobrych konkursach nagłówki i komentarze są pozytywne. To na pewno jest przyjemne.
— Do Norwegii dotarł prezes Adam Małysz. Większa presja, gdy szef przyjechał?
— Myślę, że presja i tak jest wystarczająco wysoka na zawodach, więc to, czy prezes Adam Małysz ogląda spod skoczni, czy sprzed telewizora, nie robi dużej różnicy.
— Narzekałeś trochę na liczbę wywiadów, więcej ich udzieliłeś niż podczas dotychczasowej kariery?
— Nie, myślę, że nie. Po każdych zawodach są wywiady, niezależnie od wyników. Teraz media częściej się odzywają, nawet gdy mam wolne, ale nie powiedziałbym, że to więcej niż przez całą karierę.
— Jak obserwowałeś ten „balonik” oczekiwań, który urósł na przełomie roku? Do Sapporo na pewno był duży.
— Tak, to było coś nowego. Zawsze wszyscy patrzyli na Kamila, Dawida, Piotrka. Na nich skupiała się uwaga. Tam „pompowano balonik”.
— A patrzyło się na to z zazdrością?
— Nie, raczej cieszyłem się, że mogłem w spokoju rozwijać się i skakać bez większej presji. Teraz ta uwaga bardziej skupiła się na mnie, media i kibice zaczęli mieć wobec mnie oczekiwania, co na pewno było wyzwaniem.
— Fajnie jest, gdy ludzie na ciebie liczą? To miłe uczucie w sporcie?
— Oczywiście. Wtedy czujesz, że idziesz w dobrą stronę. Jeżeli ludzie na ciebie liczą, to muszą być ku temu powody. Po to trenujemy, żeby dawać kibicom radość. Ale wiadomo, że z tym wiąże się dodatkowa presja.
— Myślę, że presja i tak jest wystarczająco wysoka na zawodach, więc to, czy prezes Adam Małysz ogląda spod skoczni, czy sprzed telewizora, nie robi dużej różnicy.
— Były bezsenne noce? Przed Zakopanem wspominałeś, że miałeś problemy ze snem.
— Nie, raczej nie. Zakopane było najtrudniejsze, czułem dużą presję i ogromne oczekiwania kibiców oraz mediów, które mocno „pompowały balonik”. Poza tym nie miałem większych problemów ze snem.
— Co teraz leci ci w słuchawkach przed zawodami? Dalej francusko-kanadyjski rap?
— Nie, przed zawodami staram się słuchać spokojniejszych piosenek, żeby się nie nabuzować.
— Czyli trzeba mieć luz, a nie ogień jak u Piotrka Żyły?
— Tak, napalanie się i nabuzowanie nic nie daje. Lepiej zachować zimną krew. Dlatego wolę spokojniejsze kawałki.
W ŚRODĘ KONKURS DRUŻYN MIESZANYCH W TRONDHEIM. START O GODZ. 16.00. TRANSMISJA W METRO TV, EUROSPORCIE 1, MAX I PLAYERZE.