Skoki narciarskie bywają niebezpieczne. Wystarczy chwila dekoncentracji w powietrzu i z niczego może narodzić się wielka tragedia. Boleśnie przekonał się o tym w czwartek Daniel Andre Tande. Norweg planował oddać spokojny skok w serii próbnej przygotowując się do konkursu indywidualnego w Planicy. Po wybiciu z progu całkowicie jednak stracił kontrolę nad tym co robi. Spadł z dużej wysokości, przejechał kilkadziesiąt metrów po śniegu, a następnie do akcji od razu przystąpili lekarze musząc ratować jego życie.
Tande mógł skończyć dużo gorzej? Doświadczenie Norwega może go uratować
Na szczęście pomimo licznych obrażeń życiu Norwega nie zagraża niebezpieczeństwo. Wszystko wyglądąło jednak przerażająco i inni zawodnicy nawet nie zamierzali tego ukrywać. - Dziękuję Bogu, że tego nie widziałem. Nie byłbym w stanie oddać swojego skoku gdyby było inaczej. Kiedy usłyszałem o całej sytuacji to byłem w szoku. Danielowi życzę jak najlepiej - wyznał na łamach "Bilda" reprezntant Niemiec i jeden z ulubionych podopiecznych byłego selekcjonera reprerezentacji Polski, Stefana Horngachera - Markus Eisenbichler.
Teraz zawodnika ze Skandynawii czeka z pewnością długi proces powrotu do zdrowia. Dla niego sezon 2020/2021 zakończył się nieszczęśliwie kilka dni wcześniej niż planowano. Upadek Tandego jednocześnie bez wątpienia stanowi przestrogę dla innych zawodników, aby jeszcze mocniej koncentrować się na swoich skokach. Czasami o tragedię może być bardzo łatwo...