Niedzielny konkurs PŚ w Kulm przebiegał w kuriozalnych okolicznościach. Na mamucie, gdzie spokojnie można fruwać bardzo daleko, Kamil Stoch w drugiej serii wylądował na 159. metrze. Nasz reprezentant postanowił po próbie uderzyć w odpowiedzialnego za zapalenie w takich warunkach zielonego światła. - No i co, panie Borku? - pytał ironicznie do kamery. Chwilę później Borek Sedlak stał się ofiarą zmasowanego ataku polskich kibiców, którzy bez żadnych hamulców zaczęli go hejtować w Internecie. Sam zainteresowany z ostatnich wydarzeń tłumaczył się "Przeglądowi Sportowemu". Opowiedział również o niemiłych oskarżeniach ze strony fanów znad Wisły.
- Długo musiał czekać na belce, ale gdy wiatr się uspokoił, nie było przeciwwskazań, żeby go nie wypuścić. Dopiero gdy ruszyła procedura i faktycznie ruszył, zobaczyłem, jak bardzo w kilka chwil wiatr się wzmógł. Po tej próbie jury uznało, że dalej to nie ma sensu - tłumaczył Borek Sedlak swoją decyzję oraz późniejszą o anulowaniu drugiej serii i utrzymaniu ostatecznych wyników z pierwszej kolejki.
- Niestety przywiązanie do skoków i swoich zawodników przybrało takie rozmiary, że nie mają problemu, by wysyłać do mnie przez internet niewybredne wiadomości. (...) To, jak łatwo dziś przychodzi ludziom obrażanie kogoś w sieci, jest zdumiewające i straszne. Po nieudanym skoku Kamila nie minęła minuta, a już widziałem w telefonie, że pojawiają się jakieś wiadomości - zakończył Borek Sedlak.