"Super Express": - Czy trudno jest ci znosić tę sytuację?
Jakub Wolny: - Przez pewien czas byłem rozgoryczony i smutny. Żalu jednak nie miałem do nikogo, bo kontuzje w skokach się zdarzają, zwłaszcza kolan. Upadków miałem już dużo i staram się je wymazywać z pamięci. Jednak żaden z nich nie miał takich następstw jak ten ostatni. Gdybym o tym ciągle myślał, pewnie bym zwariował. Dość szybko mi przeszło, dzięki rodzinie i znajomym. Tylko jak dotąd raczej nie śledzę transmisji z konkursów, skoro mnie tam być nie może.
Justyna Kowalczyk zemdlała. Co ukrywa? Tajemnica przed mistrzostwami świata [WIDEO+ZDJĘCIA]
- Przed kontuzją zacząłeś dorównywać najlepszym polskim skoczkom.
- Po sukcesach czułem, że trzeba iść za ciosem, ale woda sodowa mi nie uderzała do głowy. Kamil Stoch i Piotr Żyła to moi koledzy, których bardzo szanuję. Tak jak Adama Małysza, który był i jest moim idolem, a skakać na nartach zacząłem właśnie na fali małyszomanii, gdy miałem 9 lat.
- Kiedy wrócisz na skocznię?
- Mógłbym skoczyć już dziś, tylko wiem, że nie miałoby to sensu. Głód skakania jest wciąż taki sam: ogromny.
- Jakie masz zalety jako skoczek?
- Jestem bardzo pewny siebie i zdeterminowany do ciężkiej pracy. Właśnie pracowitość Adama Małysza to dla mnie wzór do naśladowania. Nie brakuje mi też pokory, nie wywyższam się ponad innych.
- Ubiegłoroczne sukcesy przyniosły jakieś profity finansowe?
- Tak, mam indywidualną umowę sponsorską z Grupą Azoty. To moje pierwsze stałe wynagrodzenie jako sportowca.