"Super Express": - Jak to było z tym pucharem?
Jan Zieliński: - Kiedy go dostałem, zauważyłem, że pomylili litery w końcówce mojego nazwiska, które wygrawerowali na pucharze. Musiałem go oddać. Potrzebne było wyprodukowanie nowej blachy i znalezienie grawera, którego nie było już na miejscu. Dlatego trzeba było puchar zostawić. Potem go wysłali i podróżował przez 6-7 krajów. A w Polsce utknął jeszcze na odprawie celnej, z którą walczyliśmy od niedzieli. Na szczęście w końcu się udało go odebrać i puchar jest już bezpieczny ze mną. Nie wiem czy odzyskanie go nie kosztowało mnie więcej sił, niż zdobycie pucharu na korcie w Melbourne.
- To nie jest puchar, tylko jego replika, a trofeum, które dostaliście z Su-Wei Hsieh po finale zostało w Melbourne, prawda?
- Tak. Jest jeden główny puchar, który jest przechowywany w Melbourne. Na nim są wygrawerowane nazwiska wszystkich mistrzów. Dotykać gołymi rękami mogą go tylko zwycięzcy. Każda inna osoba, która chciałaby sobie z nim zrobić zdjęcie, nawet z najbliższego grona mistrza, musi mieć rękawiczki. Tak samo jest w przypadku osoby, która się pucharem zajmuje na co dzień i przetrzymuje go w bezpiecznym miejscu. Dlatego na pewno był to duży zaszczyt, kiedy mogłem go dotknąć, wznieść i pocałować. A puchar, który dotarł teraz do Warszawy, to moja prywatna miniatura trofeum.
- Turniej miksta wygrał pan ze znaną z bajecznej techniki Tajwanką Su-Wei Hsieh, która - podobnie jak pan - na co dzień w trakcie sezonu koncentruje się na deblu. Czy po tak wspaniałym sukcesie planujecie już pójść za ciosem i powalczyć razem w mikście również na mączce Roland Garros i trawie Wimbledonu?
- Tak, jesteśmy już po słowie, rozmawialiśmy o wspólnych występach na Roland Garros i na Wimbledonie. Będziemy się kontaktować bliżej tych turniejów, może już nawet na miejscu. Ani ona, ani ja nie planujemy tych rozgrywek z innymi partnerami na najbliższy czas. Jeżeli pozwolą na to zdrowie, forma i przygotowanie fizyczne w przypadku Su-Wei, bo w tym wieku (38 lat, red.) musi dbać o swoje zdrowie i o przygotowanie fizyczne, to będzie bardzo chętna ze mną zagrać. Ja będę gotowy i będę czekał na wiadomości od niej.
- Triumf w Australian Open zadedykował pan rodzicom. Dużo mówił pan o zmarłym kilka lat temu ojcu, którego datę śmierci ma pan wytatuowaną na ramieniu. Czy to właśnie on był pana mentorem?
- Tak, był moim pierwszym trenerem, mentorem i psychologiem, towarzyszył mi przez całą tenisową drogę, nawet wtedy, gdy miałem już innych szkoleniowców. To on zaszczepił we mnie pasję do tenisa i miłość do sportu. Od najmłodszych lat oglądałem z nim turnieje w telewizji do późna, a tenis zawsze był obecny w naszym domu. Później również dzięki mojej mamie mogłem wciąż grać i kontynuować tenisową karierę. Gdyby nie ona i jej umiejętności menedżerskie, nie byłoby tego wielkoszlemowego tytułu.
- Między juniorskim a seniorskim etapem kariery spędził pan blisko cztery lata w USA, studiując na Uniwersytecie Georgii. Jak pan wspomina ten czas? Poleca pan taki model tenisowego rozwoju?
- Jak najbardziej. Byłem jednym z pierwszych tenisistów w Polsce, którzy zdecydowali się na taki krok, będąc wysoko w rankingu. Teraz tych młodych ludzi studiujących w Stanach jest coraz więcej. Jest wielu zawodników, którzy zaliczyli rozgrywki uniwersyteckie i potem osiągali znakomite wyniki na arenie międzynarodowej ATP i WTA. Na pewno bardzo taką drogę polecam, warto spróbować jeżeli pojawia się taka okazja. Studiów nie trzeba kończyć, a można pojechać, spróbować i zobaczyć, czy to jest dla ciebie. Można korzystać z niesamowitej infrastruktury, dostępnych trenerów czy fizjoterapeutów. A w tym czasie warto oczywiście zdobywać edukację, która - co zawsze będę powtarzał - jest również bardzo ważna, bo kariera tenisowa kiedyś się skończy i coś trzeba w życiu będzie robić.
- Pan skończył zarządzanie sportem. Czy takie wykształcenie pomoże panu potem w karierze zawodowej?
- Nie uzyskałem żadnego doktoratu czy specyfikacji, a zarządzanie sportem jest dosyć ogólnym kierunkiem. Wyciągnąłem z tych studiów kilka rzeczy, które mnie najbardziej interesowały. Przykuwałem największą uwagę do tych lekcji, które wydawały mi się najbardziej potencjalnie ważne dla mnie. Na pewno trochę podstaw mam, do tego papiery. Perfekcyjnie opanowałem język. Na pewno takie wykształcenie to dobry start po karierze zawodowej, jeżeli będę chciał rozpocząć przygodę w innej partii życia.
- Przed nami igrzyska w Paryżu, w których planuje pan powalczyć o medal w deblu razem z Hubertem Hurkaczem. Z Hubim od dawna jesteście bliskimi przyjaciółmi. Taka więź pomaga na korcie?
- Tak, na pewno to pomaga, bo bardzo ważnym aspektem w deblu jako grze zespołowej jest zgranie oraz dobre zrozumienie partnera. Ważna też jest empatia, wybaczanie błędów. Na pewno z Hubertem bardzo dobrze się dogadujemy, nie tylko na korcie. Cały czas sobie kibicujemy i wspieramy się. Nie mogę się już doczekać tego startu, bo moim wielkim marzeniem był zawsze występ w igrzyskach olimpijskich z orzełkiem na piersi i pod polską flagą. Jeżeli zrobię to u boku przyjaciela, to będzie jeszcze większe przeżycie i zaszczyt.
- Po pana triumfie w Australian Open ruszyła dyskusja, czy Iga Świątek nie powinna o medale w mikście zagrać z panem zamiast z Hubertem Hurkaczem. Jakby pan zareagował na taką propozycję?
- Jeżeli taka propozycja by się pojawiła, na pewno byłbym bardzo zaszczycony. Nie chciałbym jednak wprowadzać zamieszania do umówionego już duetu Huberta z Igą. Tym bardziej, że jestem przyjacielem Huberta. Jesteśmy też bardzo dobrymi znajomymi z Igą. Nie będę podejmował tutaj żadnych spekulacji. Iga jest umówiona z Hubertem i życzę im jak najlepiej. Mam nadzieję, że wystąpią wspólnie i zdobędą medale.
- Czy przy okazji występu w United Cup była okazja, żeby z Igą razem potrenować po tej samej stronie siatki i zobaczyć jak ta współpraca się układa?
- Tak, mieliśmy okazję zagrać jeden trening mikstowy razem z Hubertem i Kasią Piter, więc wszyscy we czwórkę byliśmy na korcie, troszkę się pomieszaliśmy w różnych układach, żeby przetestować kilka ustawień. Iga jest znakomitą tenisistką, nie tylko w grze singlowej, ale i w grze podwójnej. Rewelacyjnie się odnajduje na korcie. Jakby chciała i się skoncentrowała, to mogłaby być również znakomita w grze deblowej czy mieszanej.
- Rok temu niewiele zabrakło, żebyście razem z Hugo Nysem awansowali do deblowych ATP Finals. Czy taki jest wasz cel przed dalszą częścią sezonu?
- Tak, jest to jeden z celów, jaki sobie wyznaczyliśmy na ten sezon. Kolejnym jest oczywiście upragniony triumf w imprezie wielkoszlemowej, który wymknął nam się z rąk w zeszłym roku, gdy osiągnęliśmy finał Australian Open. Zdobyłem ten tytuł teraz w grze mieszanej, ale zawsze powtarzałem, że moim priorytetem i głównym marzeniem jest osiągnięcie tego w grze deblowej. Mam nadzieję, że uda się to jeszcze w tym roku, a jak nie, to w najbliższych latach. Liczymy na jeszcze lepsze rezultaty i lepsze zakończenie sezonu niż rok temu oraz udział w ATP Finals na korcie, a nie trybunach w roli rezerwowych.