- Co się z tobą stało? Zagrałeś dużo gorzej niż w ostatnich tygodniach?
Jerzy Janowicz: Aż nie wiem co powiedzieć (długa przerwa). Nie potrafię tego wyjaśnić. Czasami przytrafia się taki dzień, że nic ci nie wychodzi. Próbowałem wszystkiego, ale byłem bezradny. Wszystko się sypało w mojej grze.
- Pierwszego seta jednak udało ci się wygrać. Po ostatniej piłce była eksplozja radości i... nagle zupełnie zgasłeś.
- Czy ja wiem, czy zgasłem? Od początku grałem fatalnie. Zacząłem mecz od prowadzenia 3:0, ale już wtedy czułem, że coś jest nie tak. To był jeden wielki kryzys, jakiś straszny dramat. Cały czas grałem na tym samym równym poziomie - na kiepskim poziomie. Pierwszego seta jeszcze udało mi się jakoś wymęczyć, ale wygrałem go głównie dlatego, że Kevin źle zaczął to spotkanie.
"ZNAJDĘ CIĘ I ZABIJĘ!" Czeskie tenisistki otrzymują pogróżki [WIDEO]
- Czemu tak kiepsko ci tutaj idzie? W ostatnich latach odpadałeś w I rundzie, teraz w II.
- Nie mam pojęcia. Najpierw łapałem tutaj kontuzje, a teraz przytrafił mi się chyba najgorszy dzień w karierze. To jest tym bardziej dziwne, że ostatnio czułem się naprawdę dobrze. W Cincinnati zagrałem świetny mecz z Dimitrowem, potem był bardzo udany turniej w Winston-Salem. Mój tenis wyglądał naprawdę fajnie i w I rundzie tutaj z Lajoviciem też zagrałem dobrze. Aż tu nagle przytrafił się ten fatalny dzień. Ale nie wpadam w panikę. To był po prostu jeden fatalny dzień.
- Może twój organizm nie wytrzymał potężnej dawki tenisa? Po wyczerpującym turnieju w Winston-Salem miałeś mało czasu na odpoczynek...
- Na pewno to nie był kryzysy fizyczny. Po prostu nie czułem gry. W sezonie czasem zdarzają się takie dni, że nie wychodzi ci nic. Całe szczęście, że takich dni jest mało. Szkoda tylko, że jeden przytrafił mi się dzisiaj. Szkoda, ale II runda to mój rekord życiowy na US Open, więc może powinienem się cieszyć (śmiech).
- Jakie plany teraz?
- Dopiero co się wykąpałem. Muszę sobie usiąść na chwilę, odsapnąć, pomyśleć. Pewnie za dzień czy dwa polecę do domu. Potem turnieje w Metz, Tokio, Szanghaj... Na koniec sezonu oczywiście Paryż.
- Mówiłeś, że lubisz Nowy Jork. Jak już tu jesteś, nie kusi cię, żeby jeszcze tu trochę zostać?
- Nie. Po ponad miesiącu w USA z chęcią wrócę do Polski.
- Skoro wreszcie udało ci się tu wygrać mecz, to za rok chyba pójdziesz za ciosem...
- Mój cel na przyszły rok, to dolecieć szczęśliwie do Nowego Jorku (śmiech).
KLIKNIJ: Polub Gwizdek24.pl na Facebooku i bądź na bieżąco!
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail