Zazwyczaj zwycięstwo Polaków pieczętował Jerzy Janowicz (25 l.) i teraz też mógł to zrobić. Po sobotnim zwycięstwie 6:3, 6:4, 6:4 naszych deblistów Łukasza Kubota (33 l.) i Marcina Matkowskiego (34 l.) z parą Martin/Żelanay biało-czerwoni prowadzili ze Słowakami 2-1 i potrzebowali już tylko jednego punktu, aby wreszcie wedrzeć się do elity. Niestety, lider polskiej drużyny zawiódł. Przegrał ze świetnym Martinem Kliżanem 3:6, 6:7(4), 3:6.
Puchar Davisa: Polska - Słowacja po dwóch dniach
Zajmujący 36. miejsce w rankingu rywal w tym sezonie w barwach Słowacji nie stracił jeszcze ani jednego seta i z Janowiczem też robił, co chciał. Szybki i zwinny jak kot Słowak utrzymywał piłkę w korcie, czekając na błędy Polaka. A łodzianin mylił się bardzo często. Po kolejnych błędach coraz bardziej się denerwował, rzucał wściekle rakietą, wybijał piłki w trybuny, kłócił się z arbitrem. Był zupełnie bezradny. - Kliżan grał bardzo dobrze, nie popełniał zbyt wielu błędów. A ja zaprezentowałem się nieco słabiej, a wobec tak dobrej gry rywala potrzebowałem swojej najlepszej dyspozycji - przyznał Janowicz.
Po jego porażce był remis 2-2. W decydującym spotkaniu Przysiężny (nr 143 ATP) zagrał z Norberte Gombosem (nr 121). I wytrzymał presję. Niesiony głośnym dopingiem kibiców w Gdynia Arenie zagrał znakomite spotkanie. Nazywany "Ołówkiem" tenisista z Głogowa wyczarował upragniony awans (ksywa pochodzi z jeszcze z lat dziecieństwa, koledzy nazwali go tak, bo miał fryzrurę jak bohater bajek "Zaczarowany Ołówek". Wygrał 6:3, 6:4, 6:4! Po ostatniej piłce utonął w ramionach uradowanych kolegów z drużyny. - Naszym wielkim marzeniem od lat było przywrócenie Polski na tenisową mapę świata i wreszcie nam się to udało. Jesteśmy bardzo szczęśliwi - cieszył się Kubot.