"Super Express": - Jak twoja łydka?
Bartosz Jurecki: - Wygląda coraz lepiej, lekarze monitują mnie przez całą dobę. Jestem optymistą i całym sercem wierzę, że jeszcze pomogę chłopakom w tych mistrzostwach. Stanę na głowie, by wrócić! Może jeszcze nie na Norwegię, ale w kolejnych spotkaniach z Białorusią i Chorwacją powinienem już być do dyspozycji trenera.
- Jak nabawiłeś się tej feralnej kontuzji?
- Już dwa miesiące z tym walczę. Podczas treningu w Głogowie biegłem, poczułem ukłucie w łydce i się zaczęło. Niby banalna sprawa, a tyle kłopotu.
- Koledzy rozbili Francję, a ty tylko się temu przyglądałeś. Żal był duży?
- Nikt nie lubi być kontuzjowany i oglądać meczów z trybun. Ale najważniejsze jest zwycięstwo. Cieszyłem się z niego tak samo jak ci, co grali.
Zobacz: ME w piłce ręcznej: Z kim zagrają Polacy w 2. rundzie? O której godzinie będą grać? [TERMINARZ]
- Teraz w roli lidera kadry wyręcza cię brat Michał, ustawia kolegów, dyryguje drużyną, jak trzeba pokrzyczy na chłopaków.
- Jestem dumny z "Dzidziusia", bo wiem, że Michał podczas meczu daje z siebie więcej niż sto procent. On nigdy nie odpuszcza. W mistrzostwach Europy występuje na środku rozegrania i musi kierować drużyną. Świetnie mu to wychodzi.
- Jak w wolnych chwilach gracie w pokera, rzutki czy bilard, to Michał też tak krzyczy?
- Nie. Tam jest spokojniejszy, bo przegrywa (śmiech).
- Po takim meczu jak z Francją wszyscy liczą na medal.
- Presja rośnie. Teraz jesteśmy w lepszej sytuacji niż siedem lat temu na mistrzostwach świata (wtedy Polacy przystępowali do drugiej rundy z zerowym dorobkiem, teraz mają 4 punkty - przyp. red.), drzwi do półfinałów są przed nami uchylone. Ale nie możemy być pewni siebie. Musimy do każdego z rywali podchodzić z wielką pokorą i szacunkiem. Tylko wtedy będzie szansa na medal.