"Super Express": - Na trasie było tak, jak lubisz, gorąco, duszno i kiedy w peletonie nawet najlepsi oddychali już rękawami, ty włączyłeś piąty bieg.
Rafał Majka: - Zdecydowanie lepiej mi się zasuwa, jak świeci słoneczko. Chłodu nienawidzę, dlatego w domu nawet nie zbliżam się do zamrażalnika w lodówce (śmiech). A serio to kiedy startowaliśmy, do głowy mi nawet nie przyszło, że powalczę o pierwsze miejsce. Ale na trasie wszystko fajnie się ułożyło. Ostro ruszyłem w podjazd na przełęcz Tourmalet, a za chwilę usłyszałem w słuchawce głos dyrektora grupy: "Dawaj Rafał! Nie zwalniaj!". I nie zwolniłem.
Rafał Majka pozdrowi czytelników "Super Expressu" na Tour de France
- Wygraną zadedykowałeś miedzy innymi koledze z Tinkoff-Saxo Ivanowi Basso, u którego wykryto nowotwór jąder...
- Zwycięstwa, medale, sukcesy. To wszystko jest piękne, ale najważniejsze jest życie. Ivan to kolarz legenda, a przy tym kapitalny człowiek. Jestem pewien, że teraz też nie pęknie i wygra z rakiem!
- Prezentujesz się o klasę lepiej niż Contador, ale musisz dla niego nadal pracować. Dla charakternego górala to chyba mocno stresujące?
- Nie, to zaszczyt, że mogę współpracować z wielkim mistrzem. Znam Alberto od 2011 r., to ponoć on zarekomendował mnie do drużyny, bo na treningu w górach jako młody chłopaczek wytrzymałem jego tempo. W Tourze pomagam mu z całych sił. I moja etapowa wygrana nic tu nie zmienia. W tym wyścigu wszyscy jedziemy dla Contadora.
- Skończyły się Pireneje, zaczynają się Alpy, w których lubisz się ścigać. Możesz obiecać, że znów pokażesz rywalom plecy?
- Chciałbym złożyć taką deklarację, ale nie mogę. Jest rozpisana taktyka, według której muszę się trzymać lidera teamu. W środę nadarzyła się okazja, dostałem zgodę szefów grupy, to zaatakowałem. Mam jednak świadomość, że nie na każdym etapie tak będzie. Aha, ale jedno obiecać mogę, że będę widoczny na trasie i pomacham do kamery Czytelnikom "Super Expressu". Niech trzymają za mnie kciuki!