W niedzielę wieczorem (czasu polskiego) kalifornijskie służby potwierdziły wcześniejsze medialne doniesienia portalu tmz.com o tym, że Kobe Bryant nie żyje. Ikona i legenda koszykówki, która całą karierę spędziła w Los Angeles Lakers, zginęła w wyniku katastrofy prywatnego helikoptera w pobliżu Calabasas. 41-latek podróżował właśnie ze swoją córką na jej mecz...
Jak wspominał Roland Lazenby w swojej książce "Showman" o Bryancie, w młodości jego nauczyciel powiedział mu, że tylko jeden chłopiec na milion trafia do NBA. Ten odpowiedział mu spokojnie: - Ale ja właśnie będę tym jednym z miliona. To właśnie jego niesamowita pewność siebie, przez niektórych uważana wręcz za bezczelną, zaprowadziła go na sam szczyt koszykarskiego świata NBA. Przed draftem, w którym wybrano go do ligi, przekonywał wszystkich, że będzie lepszy niż Michael Jordan i chełpił się, że Denis Rodman, uważany za jednego z najlepszych obrońców ligi, nie miałby szansy go zatrzymać.
Za tymi słowami szły jednak konkretne czyny. Bryant był tytanem pracy, co wielokrotnie wspominali jego trenerzy i koledzy. Gdy cała reszta jeszcze smacznie drzemała, Kobe był już dawno na sali treningowej, oddając swoje "800 rzutów". Jak tłumaczył, łatwiej jest trafiać, gdy patrzy na ciebie tłum kibiców, niż właśnie w pustej hali o poranku. Jak wspominał w swojej książce "Mentalność Mamby": - Zawsze wychodziłem z założenia, że jeśli wcześnie rozpocznę dzień, będę mógł każdego dnia trenować więcej. Gdybym zaczynał o 11, mógłbym spędzać kilka godzin w hali, potem przez parę kolejnych odpoczywać, wracać na parkiet koło piątej i być tam do siódmej. Ale jeśli zaczynałbym o piątej rano i trenował do siódmej, mógłbym mieć drugi trening o jedenastej do drugiej po południu i potem jeszcze trzeci od szóstej do ósmej. Dzięki temu, że zaczynałem wcześniej, mogłem każdego dnia zafundować sobie dodatkowy trening.
Zdaniem psychologa George’a Mumforda, który pracował z Bryantem, "nieprzenikniona i niezachwiana wiara we własne umiejętności stanowiła cechę, którą Bryant ewidentnie przewyższał rywali. Dzięki niej znajdował się w swojej własnej kategorii (…) Nie pozwalał sobie w tym obszarze na żaden kompromis.
Był właściwie skazany na koszykówkę. Jego ojciec, Joe "Jellybean" Bryant grał zawodowo w NBA. W pewnym momencie kariery przeniósł się do Włoch z rodziną, co zdecydowanie wpłynęło na poprawę ich relacji (sezon w amerykańskiej lidze jest znacznie intensywniejszy a zawodnicy są w ciągłych rozjazdach). To wówczas, pomimo fascynacji m.in. piłką nożną (Kobe do końca życia był wielkim fanem drużyny AC Milan) przyszła legenda zaraziła się miłością do koszykówki. Jak wspominał w "Mentalności Mamby": - Pamiętam jak byłem dzieciakiem i dostałem swoją pierwszą prawdziwą piłkę do kosza. Uwielbiałem ją dotykać i czuć w dłoniach. (...) Uwielbiałem też jej dźwięk - stuk, stuk, stuk - kiedy odbijała się od parkietu. Jej świeżość i przejrzystość, jej przewidywalność. Dźwięk życia i światła. To właśnie sprawiło, że pokochałem tę piłkę i grę w koszykówkę. To podstawa całego mojego rzemiosła. Dzięki temu szedłem przez to wszystko, znosiłem cały wysiłek, który włożyłem w swoją karierę.
Bryant dostał się do ligi z 13 numerem draftu w 1996 roku. Choć powszechnie uważano go za wielki talent, wiele klubów miało obawy, czy 17-letni wówczas chłopak podoła trudom ligi. Ostatecznie trafił do Charlotte Hornets, którzy w wymianie za europejskiego centra Vlade Divac'a wytransferowali do Los Angeles Lakers, gdzie spędził całą swoją karierę. Choć początki nie były łatwe (podstawowym rzucającym obrońcą był w owym czasie bardzo ceniony w lidze Eddie Jones), to ostatecznie pięciokrotnie powiódł ją do zwycięstwa w lidze. W czasie swojej kariery m.in. wielokrotnie występował w meczu gwiazd, zdobył dwa złote medale olimpijskie, był najlepszym strzelcem ligi, najlepszym graczem (sezonu regularnego oraz finałów) czy też zwycięzcą konkursu wsadów. Steve Kerr, menedżer Golden State Warriors, powiedział, że to właśnie Bryant był ze wszystkich najbliżej Jordana (a miał podstawy do porównań, gdyż sam grał w jednej drużynie z legendarnym Michaelem). W 2015 roku został trzecim najlepszym strzelcem wszech czasów, prześcigając właśnie swojego idola z lat młodości (co ciekawe, dzień przed tragedią strącił go z podium Lebron James, co Kobe skomentował na swoim Instagramie: - Ogromny szacunek bracie. Rozwijaj grę i wytycz ścieżkę do następnego meczu):
Swoją wspaniałą karierę Bryant zakończył w 2016 roku, a w ostatnim meczu przeciwko Utah Jazz rzucił 60 punktów (ogółem pod względem ilości punktów zdobytych w jednym meczu jest drugi w historii, 22 stycznia 2006 roku rzucił Toronto Raptors 81 punktów). Po meczu przemówił do fanów słowami: - Moje serce wytrzyma porażki, mój umysł zniesie harówkę, ale moje ciało wie, że czas się pożegnać. Istotnie, w ostatnich jego sezonach coraz częściej gwiazdora trapiły urazy. Do historii przeszły np. jego rzuty osobiste, które wykonywał po tym, jak zerwał Achillesa we wcześniejszej akcji (walczył wtedy heroicznie o to, by jego drużyna weszła do play-offów):
Na jego wizerunku pojawiły się również rysy. Gdy związał się po wejściu do NBA z 17-letnią początkującą aktorką i tancerką Vanessą Laine doszło do rozłamu w jego rodzinie. Rodzice nie akceptowali jego wybranki, co sprawiło, że Kobe sprzedał rezydencję, w której razem mieszkali i wyrzucił rodziców na bruk. Odciął się od nich, przez co nie byli nawet obecni na jego ślubie w 2001 roku (pogodzili się dopiero po urodzeniu się jego pierwszej córeczki) w 2003 roku. W owym roku koszykarz został oskarżony o gwałt na 19-letniej Katelyn Faber, pokojówki z hotelu w Kolorado. Bryant przyznawał, że zdradził małżonkę, ale twierdził, że do stosunku doszło za zgodą nastolatki. Ostatecznie doszło do ugody i oficjalnych przeprosin, w których oświadczył: - Choć wierzę głęboko, że do naszego spotkania doszło za obopólną zgodą, zdałem sobie sprawę, że ona zupełnie inaczej patrzyła na tę sprawę niż ja.
Łukasz Cegliński z portalu polskikosz.pl napisał niegdyś: - Można go było kochać albo nienawidzić. Ambiwalencję tę dobrze wyraził Steve Nash, który - poproszony o kilka słów najlepiej określających Bryanta - po krótkim namyśle powiedział: "Pierd.... dupek". Kobemu się to spodobało, nawet bardzo, bo był ordynarnie pewnym siebie zwycięzcą.
Jeden z internautów dodał w mediach społecznościowych inne słowa, doskonale oddające jego wielkość. Jak napisał: - Jeżeli płaczesz po śmierci obcej osoby tak jak po stracie najbliższych to znaczy, że wcale nie była ona obca i odcisnęła na Twoim życiu piętno. Takiego Cię zapamiętam. Żegnaj Legendo...