Conley to nie jest facet, którego spotkasz na ulicy Nowego Jorku i poprosisz o autograf. Mecz gwiazd? Nigdy nie grał. Nie zasłużył. A jednak - będzie najlepiej zarabiającym koszykarzem ligi NBA. Zarobi za pięć lat 153 miliony dolarów. Czyli maksimum, ile mogli mu Grizzlies zaproponować. A wszystko dzięki rosnącemu - wciąż! - rynkowi praw telewizyjnych. Nowy kontrakt oznaczał nowe umowy. Do boju o usługi Conleya stanęły również inne zespoły: między innymi Houston Rockets oraz Dallas Mavericks. Stanęło jednak na tym, że Mavericks miast się wzmocnić, stracili na rzecz zespołu z Memphis Chandlera Parsonsa. Ten zarobi w cztery lata mniej. Ledwie... 95 milionów dolarów.
Są pieniądze, można je wydać, tym bardziej że konkurencji dla amerykańskiej zawodowej ligi nie ma, prawda? I co z tego, że cała zabawa wydaje się średnio etyczna, a kwoty kontraktowe minimalnie zbyt wygórowane?