Trafił ich głód

2008-09-26 4:00

Filip Dylewicz (28 l.) mocno dostał po kieszeni, ale nie narzeka.

Bez sponsora tytularnego, z okrojonym przekazem telewizyjnym i olbrzymimi cięciami budżetu u obrońców tytułu - w takich warunkach startują rozgrywki Polskiej Ligi Koszykówki.

Asseco Prokom Sopot - to nowa nazwa zespołu, który w ostatnich latach pięć razy z rzędu zdobywał mistrzostwo Polski koszykarzy. Zmiany są nie tylko formalne. Z gigantycznego budżetu ponad 25 mln złotych zostało góra 10, bo nowi szefowie uznali, że czas mocarstwowych planów i równie spektakularnych klęsk się skończył i trzeba zacisnąć pasa.

Efekt: mocna obniżka pensji w sopockiej ekipie, szukanie młodych zdolnych, a nie starych wypalonych gwiazd, które tak zawiodły przed rokiem.

- Ta sytuacja może nam wbrew pozorom tylko pomóc - uważa polski lider sopocian Filip Dylewicz (28 l.), który pierwszy zgodził się na znaczne zmniejszenie kontraktu - z 230 do 150 tys. euro za sezon. Zawodnik, który jest wierny Sopotowi od 1997 roku, mógł szukać bogatszego pracodawcy, ale wcale nie chciał.

- Dla mnie Prokom to coś więcej niż zarabianie pieniędzy. To uznana firma, z którą jestem związany od lat i mam wobec niej dług wdzięczności - przekonuje skrzydłowy reprezentacji Polski. - Zarobki są ważne, ale ja nie jestem tu tylko po to, by szybko wyskubać kasę i uciec.

Poprzedni sezon Prokomu był stracony. Co z tego, że zespół po raz piąty, i to z najwyższym trudem, wywalczył złoto w PLK, skoro po drodze była kompromitacja w Eurolidze i wielkie rozczarowanie pozyskanymi za horrendalne pieniądze gwiazdami?

- Teraz może i jest biedniej, ale mamy bardziej głodnych gry zawodników - ocenia "Dylu", który niespodziewanie stał się najstarszym koszykarzem odmłodzonej drużyny. - Nasi gwiazdorzy sprowadzeni przed rokiem wychodzili na parkiet z przekonaniem, że nie muszą nikomu nic udowadniać. Byli pięć razy drożsi niż ci, co przyszli teraz, ale na pewno nie pięć razy lepsi. W tym sezonie chcemy pokazać, że pieniądze naprawdę nie grają.

Najnowsze