W wyniku pandemii koronawirusa wiele osób straciło bliskich. Część z nich musiała zmagać się z powikłaniami, które wystąpiły na skutek zakażenia wirusem oraz połączenia z innymi schorzeniami. Młody zawodnik Minnesota Timberwolves, Karl-Anthony Town również musiał patrzeć na to, jak jego matka umiera w dobie pandemii. 58-letnia matka koszykarza była zakażona koronawirusem, a przez powikłania trafiła do szpitala. Tam jednak została podłączona do respiratora, później wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej, aż nieszczęśliwie dostała udaru i zmarła. O tym, co się wydarzyło, Townsa poinformował jego ojciec, jednak to za barki koszykarza spadła największa odpowiedzialność, o czym zdecydował się opowiedzieć w specjalnym filmiku, który opublikował w mediach społecznościowych.
Kucharski znowu atakuje Lewandowskiego. WYTYKA mu PRZESZŁOŚĆ, konkretne zarzuty!
Gwiazda Minnesota Timberwolves wyznała, że to w jego rękach znalazł się los jego matki, której lekarze nie dawali już żadnych szans. - O tym co się stało dowiedziałem się od taty. Po prostu powiedział "Nie ma jej. Dostała udaru w nocy i odeszła". Lekarze nie dawali jej szans po tym, jak dostała udaru. Usłyszałem, że po odłączeniu od respiratora będzie żyła maksymalnie dwie godziny. - wspomina zawodnik.
Koszykarz występujący na co dzień w NBA musiał podjąć najważniejszą decyzję w swoim życiu, która będzie z nim do końca jego dni. - Dałem jej cały czas i podjąłem najtrudniejszą decyzję, jaką kiedykolwiek musiałem podjąć. Potem zadzwoniłem do siostry i poinformowałem ją o wszystkim. Teraz muszę z tym żyć - zakończył Towns.