- Pierwszy medal mistrzostw świata na stadionie i do tego rekord Polski. Plan zrealizowany w stu procentach?
- Jestem przeszczęśliwy! To mój największy sukces w życiu. Szóste mistrzostwa świata i wreszcie jestem na podium. I to nie jakąś boczną furtką, szczęśliwie, tylko normalnie, pokazałem moc. A moc miałem, to chyba było widać! Świetny wynik, rekord, medal - no kosmos! Wiem, że wszyscy mówią o kosmicznych mistrzostwach, ale to naprawdę był kosmos!
- Przed startem wyglądałeś na bardzo spokojnego...
- Wbiegłem na bieżnię i rozpocząłem swój rytuał: żegnam się przed biegiem, szybko się modlę, mówiąc, że nie oczekuję żadnych cudów, tylko chcę po prostu zrobić swoje. A swoje w Dausze oznaczało medal! No i jest. Bieg był bardzo szybki, kontrolowałem międzyczasy i wiedziałem, że nie trzeba się wychylać, że nie każdy to wytrzyma. Standardowo na 300 metrów przed metą ruszyłem, wyprzedziłem kilku rywali i utrzymałem medalową pozycję do końca. Obiecałem sobie przed biegiem, że zaatakuje bez względu na tempo. Trochę się bałem, że ktoś mnie wyprzedzi, ale szedłem jak burza! Życie jest piękne, ale jeszcze muszę coś powiedzieć i proszę obiecać, że to napiszecie.
- Obiecujemy!
- Ogromne podziękowania dla mojej żony Magdy! Ona nie ma ze mną łatwego życia. Nie jestem normalną osobą, ale kto z nas, sportowców, jest normalny? Nikt. Kochanie, dziękuję że jesteś! Że ciągle na mnie czekasz z dziećmi. Skarbie, daj mi jeszcze troszeczkę czasu i w końcu będziemy się też normalnie cieszyć życiem. Zaraz po powrocie do domu ten medal zawieszę mojej żonie na szyi. Szkoda, że to nie złoto, bo moja żona zasługuje na mistrzostwo świata!
- Za niecały rok igrzyska w Tokio. Narobiłeś kibicom apetytu na olimpijski medal?
- Ja apetyt na ten medal mam już od dawna! Do Dauchy przyjechałem po doświadczenie i żeby zdobyć pierwszy medal na otwartym stadionie. I cel zrealizowany. Igrzyska są kluczową imprezą. Tam będę walczył najmocniej.