Dużo wskazywało na to, że Ewa Swoboda podczas niedawno zakończonych mistrzostwach Europy w lekkoatletyce, może odnieść duży sukces. Reprezentantka Polski od początku była w świetnej formie i osiągała znakomite rezultaty. Z nadziejami podchodziła więc do startu w Rzymie i te nadzieje udało się zrealizować. Swoboda pobiegła po srebrny medal i po raz pierwszy w karierze mogła świętować sukces na otwartym stadionie podczas mistrzostw Europy. Wydawało się, że dołoży do tego sukces w sztafecie 4x100 metrów. Tak się jednak nie stało, bo Polki w finale zaprezentowały się słabo i nie obroniły srebra sprzed dwóch lat.
Niewykluczone, że wpływ na to miały warunki, z którymi na miejscu spotkały się zawodniczki. Ewa Swoboda parokrotnie podkreślała, e organizacja zawodów jest wręcz fatalna. - Przed niedzielnym startem zjadłam "przepyszny" obiad. Najlepszy na świecie. A tak serio, ponownie był okropny - powiedziała wicemistrzyni Europy w rozmowie z TVP Sport.
- Dostałyśmy carpaccio. Nie ruszyłyśmy go. Zostały nam... ziemniaki. Nie będę tęskniła za tym krajem i tym, co tu się dzieje. Byłam tu rok temu na wakacjach. Wystarczy - podkreśliła sprinterka. Swoboda zastanawiała się wcześniej, czy nie odpuścić startu w finale sztafety, ale jednak zmieniła zdanie. - Wstałam rano. Źle się czułam. Byłam zmierzła. Na spokojnie jednak przeanalizowałam sytuację i powiedziałam sobie: Kurde, to są moje dziewczyny. Dają ręce na pokład. Też w to wchodzę i nie będę ich zostawiać w takim położeniu. Byłam gotowa. Chciałam pobiec. Niestety, nie wyszło - zdradziła. - A jeszcze jedno, dajcie mi spokój z tymi Włochami! Nie chcę już tu być! - zakończyła Swoboda.