- Nie czuję presji pościgu za tatą - zapewnia Hoffmann junior. - On był uważany za najlepszego "technika" i pod tym względem dużo mi do niego brakuje. Podnosił też większe ciężary na treningu. Nadrabiam jednak innymi elementami, na przykład prędkością. Ostatnie pięć metrów przed odbiciem pokonuję w czasie 0,46 s, a tata biegał w 0,50 s - porównuje.
Zanim wziął się do trójskoku, kopał piłkę w Legii Warszawa. Ale gdy podczas treningu doznał złamania nosa i lekarz powiedział mu, że nie będzie mógł główkować, wziął się (mając 10 lat) do lekkiej atletyki.
Długo dochodził w niej do międzynarodowej czołówki. Na przeszkodzie stały liczne kontuzje i trzy operacje obu nóg. - Po tej trzeciej operacji więzadła rzepki kolanowej w lewej nodze, w roku 2014, myślałem, żeby skończyć ze sportem - nie kryje. - Ból był olbrzymi, półtora miesiąca uczyłem się normalnie chodzić. Rodzice i narzeczona namówili mnie jednak, by pozostać przy lekkiej atletyce.
Rekord życiowy pobity w ME w Amsterdamie (17,16 m) daje mu ósme miejsce na świecie w tym roku i trzecie w historii polskiego trójskoku. Liderem jest Zdzisław Hoffmann - 17,53 m.
- Margines postępu jest duży. Na razie jestem w stanie skoczyć 17,30. Nie myślę natomiast o 18 metrach. To zbyt odległa granica (pokonało ją pięciu trójskoczków w historii - red.) - ocenia.
Osobliwą pasją Karola są... jaszczurki. Hoduje je od lat w swoim łódzkim mieszkaniu. - Często mnie pytają, po co je trzymam, skoro siedzą na kamieniu i często nie ruszają się przez kilka godzin. A zrodziło się to jakoś samo, może trochę z chęci bycia oryginalnym. To tak jak z rybkami w akwarium, na które się patrzy, ale kontaktu z nimi prawie nie ma - opowiada.
Miał już w domu różne gatunki jaszczurek, choćby gekona tajskiego czy agamę brodatą. - Teraz mam dwa gekony lamparcie. Żółte, z czarnym ogonem. Nazwałem je Dolores i Pedro. Mają po siedem lat. Razem ze mną chętnie ogląda je moja kotka Rysia. Jakby patrzyła w telewizor - śmieje się wicemistrz Europy.