Od początku kariery prowadzony jest przez ojca, Michała Krukowskiego (48 l.), w przeszłości wieloboistę i oszczepnika. Zdobył srebrny medal ME juniorów 2011. Osiągał wyniki międzynarodowej klasy, ale nie wychodziły mu starty w najważniejszych imprezach sezonu. Trener był w konflikcie z władzami PZLA, a jego grupa oszczepników nie mogła liczyć na sprzyjające warunki przygotowań w ramach tzw. szkolenia centralnego. Zmieniło się to dopiero w tym roku.
- W poprzednich latach zimą ćwiczyłem w niedogrzanej sali Skry. Rzucałem sprzętem w siatkę zamiast w dal. Trudno ustabilizować formę latem, kiedy na stadion wychodzi się dopiero w kwietniu - mówi Marcin Krukowski. - W pewnym momencie były rozmowy o zmianie obywatelstwa i zastanawiałem się nad tym, mając do wyboru salę, gdzie temperatura spadała nawet do 11 stopni. Nie zdecydowałem się jednak. Pomógł w tym sponsor, firma In-Post. A teraz, gdy sprawy z PZLA się unormowały, dostałem prawie wszystko, czego potrzebuję. Od lutego mogłem rzucać w cieple, byłem przez dziewięć tygodni w Hiszpanii i Portugalii.
Poprawienie rekordu życiowego o prawie trzy metry tylko częściowo go zaskoczyło.
- Wiedziałem od dwóch lat, że stać mnie na takie odległości. Tylko ciągle coś przeszkadzało, coś bolało. Ten rekordowy rzut to nie był "kosmos". Ot, był poprawny. Nie było wiatru, a padał deszcz. Nie wiem, czy to był szczyt formy. Nie wjechałem do ekstraklasy światowej, ale jestem blisko niej. Może rzucę jeszcze dalej? Gdyby nie te warunki, byłoby już teraz 90 metrów. Śnił mi się już taki rzut, ale jeszcze częściej śnią mi się... rzuty po 60 metrów - śmieje się.