„Super Express”: - „Kacper? Tu ziemia...” Wrócił już pan na twardy grunt po olimpijskim wystrzale w kosmos?
Kacper Duszyński: - Rzeczywiście, to były szalone miesiące. Nie było czasu, żeby ochłonąć, więc w zasadzie dopiero w nowym roku – a właściwie raptem od kilku tygodni - skupić się mogę niemal wyłącznie na sporcie. Znów zaczęły się obozy i zgrupowania, które kiedyś zajmowały mi 250 dni w roku, a które po igrzyskach w Tokio usunięte zostały w cień.
- Presja, która pojawia się po takim sukcesie, jaki odniósł pan, jest obciążeniem?
- Sto razy bardziej wolę czuć taką presję, niż ciężar braku rezultatów albo leczenia kontuzji. A miałem takie okresy, w których zmagałem się z jednym bądź drugim. Nie kryję, że współpracuję regularnie z psychologiem. Również po to, by odnaleźć balans między między pracą a odpoczynkiem. Relaks jest potrzebny, bo – czego doświadczyłem w przeszłości – stres przynosi kontuzje.
- Co dla pana oznacza słowo „relaks”?
- Nie będę oryginalny: czas z bliskimi, spotkanie z partnerką, spacer. Taka ciekawostka: odkryłem niedawno, że co prawda park Górnik w Siemianowicach, gdzie odbywałem pierwsze treningi, mocno się zurbanizował i zmienił, ale ścieżka, po której wtedy biegałem, pozostała nienaruszona!
- Sezon pod względem nagromadzenia ważnych startów zapowiada się bardzo pracowicie.
- Będzie rzeczywiście wymagający. Już w ten weekend zacznę go startem w akademickich mistrzostwach kraju. W czerwcu – nigdy wcześniej nie były tak wcześnie! - mistrzostwa Polski. W lipcu mistrzostwa świata, miesiąc później mistrzostwa Europy. Strasznie długi sezon, a jeszcze pamiętać trzeba w międzyczasie o sierpniowym memoriale Kamili Skolimowskiej, czyli pierwszym w Polsce mityngu w ramach Diamentowej Ligi.
- Mistrzostwa świata od mistrzostw Europy dzielić będą cztery tygodnie. Trzeba przygotować dwukrotnie szczyt formy?
- Nie. Możliwe jest utrzymanie takiego szczytu nawet przez dwa-trzy miesiące, i to jest mój cel na najbliższe lato. O formę się nie martwię, żeby tylko zdrowie było...
- Sportowa Polska dzięki panu poznała pojęcie „krystalografia białek”. Jak tam doktorat?
- Wciąż jeszcze jestem doktorantem, choć tak naprawdę musiałem na rok odłożyć wszelkie prace z tym związane. Ale nie odpuszczam. Wciąż wiążę swą przyszłość z nauką. Tematyka jest akurat na czasie, w dobie pojawiania się różnych wirusów, w dobie pandemii.
- Dla sportowca największą nagrodą za wysiłek jest „złoto” olimpijskie. Dla naukowca – pewnie Nagroda Nobla. Coś panu świta?
- W krystalografii pewnie o Nobla byłoby trudno, ale obserwujemy renesans pokrewnej biologii strukturalnej. A dziś nauka jest bardziej elastyczna; trzeba umieć zmieniać tematy badań, być otwartym na nowe metody, więc kto wie (śmiech)... Medal też jest przecież tylko skutkiem ubocznym tego, co się robi na 100 procent. Na poważnie jednak: w tej chwili moim celem na polu nauki nie jest zdobywanie nagród.
Szokujące kulisy rozstania Marii Andrejczyk. Były trener opowiedział o wszystkim, mówi o braku klasy