"Super Express": - Jak długo trwał powrót po klęsce do stanu równowagi?
Paweł Fajdek: - Powiedzmy, że od kilku dni wróciłem do tego stanu na 99 procent. A tego ułamka pewnie będzie mi brakować przez następne cztery lata.
- Czym się różnią wpadki z Londynu i z Rio?
- W Londynie nie wytrzymała głowa. Za bardzo byłem nastawiony na sukces. Nie byłem faworytem, moje wyniki tylko poniekąd pozwalały marzyć o medalu. Rzucałem daleko, ale paliłem. Teraz byłem na zupełnie innym poziomie, byłem faworytem i jako taki zawiodłem. Przegrał organizm, który nie dał rady w upale. Odebrało mi energię.
- A to, że przez kilka dni przed wylotem ćwiczył pan bez trenera, który poleciał wcześniej na igrzyska?
- Nie miało to znaczenia, bo przez dziewięć kolejnych dni byłem pod jego okiem w Rio.
- Przepraszał pan za to wszystkich wokół. Z sobą też się pan przeprosił?
- Jestem zły na siebie i nie jestem. Stoję pośrodku. Bardzo to było bolesne, że nie poradziłem sobie z sytuacją. Ale nie mogę przecież przekreślić siebie. Jako dojrzały zawodnik jestem w stanie wyrzucić z siebie myśl o porażce. Już nie rozmawiam o niej z kolegami. Ona będzie obecna jeszcze tyle czasu, ile przypominać ją będą media.
- Czy postawił pan jakieś pieniądze w zakładach bukmacherskich na swój złoty medal?
- Nic nie postawiłem. Kurs za moje zwycięstwo był bardzo kiepski. Gdybym wygrał w Rio, nie wzbogaciłbym się na tym.
- Co pan zrobi w kolejnych sezonach, nauczony doświadczeniem?
- Będę nosił parasolkę w razie upału. Cień okazuje się bardzo ważny.
- A co oznacza dla pana uzyskany właśnie najlepszy wynik sezonu?
- Potwierdziłem tylko swoją klasę. Wszyscy wiedzą, że rzucam wiele dalej niż cała reszta. Nie wyszedł mi jeden start w tym roku. Szkoda, że ten najważniejszy.