- Konrad Bukowiecki powiedział, że brąz był w waszym zasięgu.
Tomasz Majewski: - Pewnie tak, choć prędzej w jego niż w moim. Ja musiałbym dużo lepiej pchać. Skończyło się na 20,72 m i to mój koniec z igrzyskami.
- Pierwsze dwie próby spaliłeś. Było blisko katastrofy.
- Nie mogłem tak skończyć! Trener na mnie krzyczał, żebym się ogarnął i jakoś się ogarnąłem. Choć to też nie było za dobre pchnięcie, ale jak trzeba to trzeba. Noga nie działała mi dzisiaj, nie dało się dalej pchnąć. Ja tu byłem 7 lat starszy od najstarszego zawodnika po mnie. Era wielkich kulomiotów, z którymi miałem przyjemność i zaszczyt walczyć, się kończy. Mogę śmiało powiedzieć, że pchałem w świetnych czasach, kiedy poziom kuli był niesamowity. Tylko mogę się z tego cieszyć. Udało mi się przez te kilkanaście lat być w światowej czołówce. Może te ostatnie sezony nie były super, bo zdrowie zaczeło się sypać. Zostały mi jeszcze cztery konkursy i postaram się rzucić na nich 21 metrów. Bardzo mi na tym zależy.
- Zająłeś szóste miejsce w turnieju olimpijskim. Może zatem warto kontynuować kariere?
- Kaźdy wielki mistrz chciałby godnie skończyć na szczycie. Najgorsze jest rozmienianie się na drobne. Nie mam ciągąt, żeby zostać w pchnięciu kulą. Mam wspaniałych nastepców - Michała Haratyka i Konrada Bukowieckiego - którzy już pchają daleko i będą walczyć o najwyższe laury. To jest ich czas, niech oni to teraz ciągną.
- Ale zostajesz w sporcie.
- Tak, jesienią będę próbował dostać się do zarządu PZLA.
- Czyli za 4 lata do Tokio może pan pojechać, jako działacz.
- No wybrałbym się (śmiech). Igrzyska to jest świetna zabawa. A na razie zapraszam na Stadion Narodowy na Memotriał Kamili Skolimowskiej (28 sierpnia). Tam się będę żeganć z polską publicznością i mam nadzieję, że wyjdzie to godnie.