„Super Express”: - Marcowe ME w Toruniu będą pierwszą po 18 miesiącach wielką imprezą mistrzowską. Czy czujesz głód walki o medale?
- Jestem jednym z nielicznych zawodników, którzy cieszyli się z kilkumiesięcznej przerwy w startach. Wiele ostatnich lat jeździłem z mityngu na mityng, będąc na najwyższych obrotach, ciągle myśląc o zwycięstwie. Ten odpoczynek wyszedł mi na dobre. Wypocząłem i spędziłem czas z rodziną. Tego było mi trzeba. Za rok będę miał 34 lata, a czuję się, jak młody bóg. Teraz mogę zasuwać. Jestem głodny startów i zwycięstw.
- Czyżby Lewandowski był jak wino: im starszy tym lepszy?
- Nie tylko szokuję znawców i kibiców lekkiej atletyki, ale też sam siebie. Czuję się rewelacyjnie. I powiem więcej: wierzę w to, że najlepsze lata kariery są przede mną. Przede mną niewątpliwie najważniejszy dla mnie rok i pierwszy raz z taką powagą przygotowuję się do sezonu halowego. Będę bronił tytułu halowego mistrza Europy w swojej hali, w Toruniu, więc motywację mam dodatkową. Hala w Toruniu zawsze mnie „niesie”. Wielokrotnie biłem tu rekordy Polski. A w dodatku na Kujawach i Pomorzu zawsze do głowy przychodzą mi dziwne pomysły. Dla kibiców, organizatorów i siebie przygotowuję wielką niespodziankę! Będzie show!
- Przez ostanie lata zawsze o tej porze trenowałeś w wysokich górach w Szwajcarii, a potem Afryce.
- Dziwna sytuacja w wirusem spowodowała, że nie mogę wyjeżdżać na zgrupowania zagraniczne. Normalnie trenowałbym teraz w wysokich górach w Kenii, a ja …biegam w Warszawie. Sportowcy zwykle uciekają od skupisk i dużych miast, a my z Adamem Kszczotem trenujemy w stolicy. Jest to swego rodzaju eksperyment. Jeździmy na krótkie, 12-dniowe, ale bardzo intensywne zgrupowania do Warszawy, gdzie możemy trenować w warunkach hipoksyjnych. Miejsce w którym trenujemy (AirZone) jest doskonale dla nas przystosowane. Trenujemy na ruchomych bieżniach, mamy do dyspozycji siłownię, rowery. Śmieję się, że trenuję w Kenii na 2000 m, a mieszkam i śpię w Etiopii na 2700 m. W hotelu, na łóżku stoi namiot z rozrzedzonym powietrzem, w którym śpię. To wielki eksperyment, ale na razie się sprawdza. Pierwsze efekty pokazały się kilka tygodni temu w Kwidzynie, gdzie zdobyłem złoty medal przełajowych mistrzostw Polski.
- Jak się śpi w takim namiocie?
- Ludzie się śmieją, że jestem pierwszą osobą, która śpi w namiocie…w hotelu. Pamiętam, jak pani sprzątaczka raz weszła do mojego pokoju wymienić ręczniki, stanęła w drzwiach, popatrzyła na mnie i zamarła, gdy zobaczyła mnie w namiocie na łóżku. W kwestii komfortu - nie jest to przyjemne – nie ma co ukrywać. Warunki są sztuczne, nie ma wentylacji w namiocie, nie jest za wygodnie. Ale to nie ma znaczenia. Trzeba zacisnąć zęby. To nie ma być przyjemne, ale skuteczne.
- Przyjemne za to musi być nowe auto, które wylądowało w twoim garażu. Miłośnikiem szybkich samochodów jesteś od kilku lat...
- Rzeczywiście (śmiech). Kocham auta, to moja ogromna pasja. Jednak muszę zaznaczyć: na bieżni jestem starym i doświadczonym koniem, ale w życiu jestem jeszcze młodzieniaszkiem. Kocham auta i z każdego nowego cieszę się, jak dziecko. Lubię wsiadać do kolejnych samochodów i próbować swoich sił za kółkiem. Ten dźwięk silnika i wydechu to jest coś, co bardzo lubię. To odskocznia od życia codziennego i biegania. Jak czasem siedzę w domu pijąc kawę i spojrzę na te cacka, które stoją za oknem, to na twarzy pojawia mi się „banan”. Oprócz nowego auta KIA Stinger, które ma 370 KM (KIA Polmotor to nowy partner Lewandowskiego – red.) mam też w garażu m.in. Forda Mustanga.
- W Mustangach zakochany też jest Adam Kszczot. Rozmawiacie czasem o motoryzacji?
- Były sytuacje, kiedy Adam pomagał mi przerobić światła czy pomagał coś zmienić w samochodzie sprowadzonym z USA. Adam ma dużą wiedzę na temat aut.
- To może na sportowej emeryturze powstanie firma „Lewy Cars” z Kszczotem jako dyrektorem serwisu?
- To świetny pomysł! (śmiech).