„Super Express”: - Co dla pana znaczy to zwycięstwo?
Yared Shegumo: - Ono stawia duży znak zapytania (śmiech). Zwycięstwo to przecież dobre zakończenie kariery. Może pobiegnę jeszcze na dystansie do 10 km. Ale o maratonie już nie myślę.
- Czyżby uważał się pan za zbyt wiekowego?
- Wiek nie odgrywa tutaj roli. Gdyby było inaczej, nie byłbym w stanie przebiec w tym roku trzech maratonów. A dokonałem tego i na koniec odniosłem zwycięstwo. W dodatku ten ostatni bieg nie był specjalnie wyczerpujący, chociaż od połówki biegłem samotnie. Więc można by jeszcze pociągnąć, gdyby było jakieś wsparcie finansowe. A jeśli nie, to czas obejrzeć się za jakąś pracą zawodową.
- Już raz pan tak uczynił wyjeżdżając do pracy w Anglii…
- Zmusiła mnie wtedy sytuacja życiowa. A teraz nie myślimy z żoną, by wyjeżdżać z Polski. A nasze dzieci rozpoczęły właśnie rok szkolny. I są zadowolone. Co najwyżej będę zbierał grupy biegaczy, by wyjeżdżać na obozy treningowe w Etiopii i nie tylko. Mam uprawnienia instruktora, będę też chciał przejść kurs trenerski.
- Jak przeżył pan niezakwalifikowanie się do tegorocznych igrzysk?
- My chcemy tak, a życie wiedzie inaczej… Przed pierwszą próbą uzyskania minimum chorowałem i nie wystarczyło czasu, by złapać formę. A podczas drugiej padał deszcz, było zimno, bez szans na dobry wynik.
- Uważa się pan za spełnionego w sporcie?
- Jedyne, co chciałbym poprawić, to start w igrzyskach w Rio. Byłem w bardzo dobrej formie, przygotowany, aby uzyskać tam wynik 2:10 (brązowy medalista miał 2:10.05 – przyp. Red.). Ale wymęczyła mnie koszmarna podróż z Etiopii do Brazylii. Do wioski olimpijskiej trafiłem o północy przed porannym biegiem. Ale jestem zadowolony z tego, co osiągnąłem. Byłem wicemistrzem Europy, dwa razy wygrałem maraton w Warszawie, raz w Łodzi, byłem też ósmy w Berlinie.