Polska pokonana w Kiszyniowie w ramach eliminacji EURO 2024

i

Autor: PAP/Piotr Nowak

Nie bierze jeńców

Ryszard Komornicki na polską reprezentację patrzy ze Szwajcarii. I z daleka klarownie widzi, czego brakuje Lewandowskiemu i spółce [ROZMOWA SE]

2023-07-03 22:44

Od bolesnej porażki Polaków 2:3 w Kiszyniowie w eliminacjach EURO 2024 mijają już niemal dwa tygodnie, ale wciąż pozostaje ona przedmiotem rozmów kibiców „kopanej” w kraju, ale także eksperckich analiz i refleksji. Trwa dyskusja zarówno o selekcjonerze naszej ekipy i jego odpowiedzialności za koszmar drugich 45 minut, jak i o postawie poszczególnych graczy Biało-Czerwonych.

Po porażce z Mołdawianami nie brakowało głosów, że kapitańską opaskę stracić powinien Robert Lewandowski – ta kwestia była zresztą przedmiotem sondy „Super Expressu” wśród ekspertów. Tego typu pomysły bardzo zdecydowanie wyśmiał Zbigniew Boniek. Z kolei od Marka Koźmińskiego, byłego wiceprezesa PZPN w zarządzie kierowanym przez „Zibiego”, dostało się Piotrowi Zielińskiemu. Niektórzy z byłych kadrowiczów głośno zastanawiali się nad dalszymi losami Fernando Santosa sugerując, że selekcjoner polskiej narodowości zostałby zdymisjonowany już w samolocie do kraju.

Ryszard Komornicki, były reprezentant Polski, uczestnik finałów mistrzostw świata Mexico’86, mecze obecnej reprezentacji Biało-Czerwonych ogląda z perspektywy Szwajcarii, gdzie mieszka i pracuje jako trener. I bardzo je przeżywa, czego dowodem – emocjonalna rozmowa z „Super Expressem”. Jego rada dla selekcjonera jest kontrowersyjna, ale oryginalna.

„Super Express”: - Oglądał pan mecz Mołdawia – Polska?

Ryszard Komornicki: - Oglądałem skróty. I to mi wystarczyło… Nie wiem, czy ma naprawdę nie potrafimy ogarnąć pewnych rzeczy? Przegraliśmy ten mecz w głowach. A skąd się bierze mentalna słabość naszych zawodników, którą widzieliśmy w drugiej połowie meczu w Kiszyniowie? Przecież na pewno ich tego na Zachodzie, w ich klubach, nie uczą. Czy oni nie widzą, że grają dla kibiców, dla swojego kraju, dla orła – żeby już użyć wielkich słów? Na boisku sprawiają wrażenie, jakby każdy miał inny cel: ten już myśli o wakacjach, tamten chce strzelić dwie bramki, żeby się pokazać, a trzeciemu i tak jest wszystko jedno, bo z Mołdawią to się na stojąco.„Eee, jakoś to będzie” – takie podejście chłopaków do grania w reprezentacji zdenerwowało mnie do maksimum.

- I pomeczowe wypowiedzi pewnie też?

- Jak słyszę, co wygaduje Bednarek… Zresztą jak on grał! Przecież to nawet nie był poziom piątej ligi angielskiej! Nie wiem, co on myślał i chciał zrobić przy pierwszej bramce z Mołdawią. A co myślał Kiwior? Na Bahama już wszyscy byli myślami. A przecież spora grupa reprezentantów to piłkarze o wysokich umiejętnościach. Tym bardziej złości, że nie potrafią wygrać takiego meczu, jak ten w Kiszyniowie. I złości też, że nie widziałem od dawna meczu, w którym daliby z siebie wszystko. A tylko tyle wystarczyłoby, żeby zaczęli wygrywać z naprawdę wielkimi rywalami.

- Tylko głowa przeszkadza?

- Takich wychowujemy piłkarzy dla reprezentacji, jakich mają trenerów w pierwszych latach treningów. „Mam dyplom i jestem najlepszy” – myśli tymczasem wielu z tych wychowawców. Wszystko rozumieją, wszystko umieją, a na pierwszym miejscu stawiają wynik: „bo może wtedy ktoś mnie zaangażuje do innego klubu”. Polski trener powinien zrozumieć jedno: to on jest dla zawodników, a nie oni dla jego kariery. Żeby zbudować u podopiecznych odpowiednią mentalność, trzeba ją mieć samemu. A skąd ją brać, skoro polska piłka to tylko koledzy, przyjaciele, układy. Młodzież czasami szkolą ludzie, którzy nigdy w piłkę nie grali. Ja też kocham muzykę, przeczytałem wszystkie książki o grze na fortepianie, ale nigdy nie zostanę nauczycielem tego fachu!

- Ale przecież większość reprezentantów od dawna gra w zagranicznych klubach. Tam się nie ukształtowała ich odpowiednia mentalność?

- Ukształtowała, owszem. I jest demonstrowana w grach klubowych, bo tam im nikt nie pozwoliłby na takie potraktowanie meczu, jak im się to zdarzyło w drugiej połowie w Mołdawii. Na reprezentację zaś przyjeżdżają raz na trzy miesiące i – w zależności od przeciwnika – raz im się chce więcej, a raz mniej na murawie. „Chcielibyśmy”, „moglibyśmy” – to wszystko za mało. Owszem, czasem wystarcza, żeby wygrać ze słabymi w tym momencie Niemcami, ale nie wystarcza, by regularnie wygrywać z mocnymi. A nawet ze słabymi – jak pokazał mecz w Mołdawii. Mamy jedynie dobrych piłkarsko zawodników, ale bez odpowiedniego charakteru. I dlatego nie mamy drużyny.

- Mimo tego, że składają się na nią mistrzowie Włoch, Hiszpanii czy Holandii?

- No cóż… Czekam na moment, w którym polscy reprezentanci zrozumieją, że w piłkę nie wygrywa się wyłącznie umiejętnościami, ale właśnie charakterem, głową, mentalnością. Możesz grać jak Maradona i Messi razem wzięci, ale bez charakteru wygrasz pojedyncze mecze, nic więcej. My go nie mamy, więc nie mamy i rozpoznawalnego stylu. Znaczy się on jest rozpoznawalny; nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać: raz się damy zaskoczyć na początku, raz w końcówce... Brak stabilizacji, którą ja rozumiem tak: możesz przegrać, ale się tej porażki nie musisz wstydzić, bo walczyłeś, zagrałeś najlepiej jak potrafisz. To obecne pokolenie jest utalentowane. Zieliński na przykład naprawdę jest dobrym piłkarzem, ale… nic więcej. A gdzie jest lider tej drużyny? Każdy jest w swoim mniemaniu gwiazdą, ale nie ma nikogo, kto w trudnym momencie puściłby wiązankę, ogarnął towarzystwo.

- Robert Lewandowski takim liderem nie jest?

- Lewandowski jest świetnym środkowym napastnikiem, ale zwykle to właśnie środkowy napastnik potrzebuje pomocy drużyny, a nie odwrotnie. On jest snajperem światowej klasy, ale nie liderem, który pociągnie ekipę, wstrząśnie nią. Zespołem na boisku dyryguje się od tyłu: w trudnych momentach reagować muszą przede wszystkim środkowi obrońcy i środkowi pomocnicy. Trzeba zapierdzielać, a nie stać i myśleć: „Jakoś to będzie”. Straciliśmy pewność siebie – słyszę w wywiadach. Niech się chłopaki zastanowią, co wygadują. Wydaje im się, że jak grają w topowych klubach, to mogą sobie pozwolić na to, by w reprezentacji przeciwko „jakiejś Mołdawii” nie biegać, nie walczyć. „Bo ja gwiazdor jestem!” - arogancja, panie. Przecież oni nie komunikują się na boisku; nie widzę u nich wkurzenia, gdy kolega się nie wróci, nie zaasekuruje. A zawodowiec zawsze – na treningu, w meczu, ale i w domu, w zabawie z babcią i dziadkiem – ma dawać z siebie wszystko. Jak nie będzie się podchodziło do obowiązków z takim właśnie założeniem, to się przegra ze wszystkimi. No i co ma zrobić Santos z tym fantem?

- No co ma zrobić?

- Ja bym na jego miejscu zrezygnował (śmiech). Mentalności ich uczyć? W tym wieku? Na poziomie reprezentacyjnym? Po co ma sobie psuć renomę; to facet, który pracował do tej pory z Pepe, Ronaldo i innymi zawodnikami mającymi mentalność zwycięzców. Prawdziwymi mężczyznami, którzy chcieli wygrać mecz i nic poza tym ich w tym momencie nie interesowało. Kiedy był selekcjonerem Portugalii, nigdy nie widziałem, by biegał wzdłuż linii, wymachiwał rękami. Czasem tylko podbiegał do niego Ronaldo, a on mu przekazywał, czego chce w tym momencie od drużyny. U nas takich ludzi nie ma i ja nie wiem, skąd ich wziąć. I on pewnie też nie wie.

- I myśli pan, że zmiana selekcjonera byłaby rozwiązaniem tego problemu?

- Nie. Powtórzę raczej za trenerem Piechniczkiem, z którym wywiad ostatnio czytałem: dajmy mu jeszcze trochę czasu. Każdy trener zachodni, zderzając się z polską piłką, od razu dostaje bólu głowy. Większość rzeczy jest na pokaz, bo taki selekcjoner – moim zdaniem – wcale nie ma gremialnego poparcia. Może jedynie Grzegorza Mielcarskiego, który pełni rolę tłumacza… Inni tylko czekają na jego potknięcie, bo „i tak wiedzą lepiej”. Dla mnie szokujące, że nie zrobiliśmy pół kroku do przodu, choć od 10 i więcej lat słyszę: „rozwijamy akademie, gwiazdki rozdajemy”.

- Jak – wracając do Fernando Santosa – ma on przekonać reprezentantów do zapierdzielania?

- Może trzeba ruchów ekstremalnych?

- Czyli?

- Czyli zmienić w sposób istotny zespół. Skoro nie wychodzi z gwiazdami, może trzeba poszukać takich zawodników, którzy może i umiejętności mają ciut mniejsze, ale za to trawę będą gryźć. Ja nie powiem, że grałem w reprezentacji; raczej trochę w niej biegałem. Ale nigdy by mi nie przyszło do głowy, by wyjść na mecz z myślą: „Jutro jadę na wakacje”. W głowie było jedno: zasuwać i broń Boże nie przegrać, bo wstyd. I właśnie chłopaków z taką mentalnością nam potrzeba: drużyny złożonej z 15 zawodowców, chcących wygrać. A jak pan ich ma dwóch w grupie, a pozostali tylko oglądają się na siebie nawzajem, to co zrobić?

- Może Vladimir Petković, który był jednym z kontrkandydatów Santosa na stanowisko selekcjonera Biało-Czerwonych, a którego pan zna ze szwajcarskiej rzeczywistości, poradziłby sobie lepiej?

- Trochę go znałem, więc powiem, że może szybciej by się z dzisiejszymi kadrowiczami dogadał. Ale to już jest spekulacja, gwarancji nie ma. I nie da jej żaden trener, póki nie będziemy mieć grupy zawodników z charakterem. To nie jest przypadek, że od lat szuka się w Polsce człowieka, który będzie potrafił reprezentacją zarządzać z sukcesami, będzie do tych ludzi pasować. Nie wiem, co jeszcze taki trener powinien zrobić, umieć. Może jeszcze zagrać za nich? O, widzi pan, idealny pomysł: grający selekcjoner (śmiech)! A poważnie: dużo gadamy, analizujemy, szukamy odpowiedzi. Mamy multum trenerów-analityków. Od rana do wieczora analizujemy siebie i rywali, a gramy coraz gorzej. Mamy piętnastu trenerów od przygotowania motorycznego; mamy akademie z jakimiś gwiazdkami od PZPN, mamy na nie dużo pieniędzy. Tylko klasowych zawodników nie mamy!

- Mało pan optymizmu przynosi polskim kibicom…

- Mało. Ale nie szukajmy winy u kolejnych selekcjonerów, bo pojedynczy człowiek na tym stanowisku, nawet najwybitniejszy, sam tego nie zmieni. Problem tkwi w szkoleniu u podstaw, w ludziach w akademiach, rozliczanych z tego, czy wygra mecz w CLJ, a nie z tego, ilu zawodników wychowa dla drużyny seniorów. Wciąż za mało zajmujemy się wyszkoleniem indywidualnym młodego piłkarza i kształtowaniem jego mentalności. Przez parę lat mojej pracy w Polsce widziałem w pracy z młodzieżą ludzi, którzy piłki nigdy prosto nie kopnęli, a którzy mieli chore pomysły. Reprezentacja też co mecz gra inaczej, a ponoć jest jakiś narodowy model gry. Słyszę o nim, ale go nie widzę. Może to jakiś manekin, który gdzieś tam w kącie w PZPN stoi?

- To akurat rzeczywiście nie wina selekcjonera.

- Szczerze mówiąc ja nie mam pewności, czy prezes Kulesza w ogóle wie, co jest potrzebne, by odnieść sukces? Czy wie to Polski Związek Piłki Nożnej, który działa – moim zdaniem – bardzo chaotycznie. Poza liczeniem na łut szczęścia, nie widzę żadnej koncepcji, jeśli chodzi o reprezentację, o szkolenie piłkarzy. Gdzie jest jakiś plan, żeby reprezentacja grała dobrze, a polska piłka – ogólnie – była lepsza? Brakuje mi kompetencji w polskim futbolu. Na najwyższym – a de facto na każdym - szczeblu powinno chodzić przede wszystkim o wiedzę i o to, kto co potrafi. A nie o to, kto się z kim zna, kto jest fajny i z kim się dobrze rozmawia….

Sonda
Czy Fernando Santos nadal powinien być selekcjonerem reprezentacji Polski?
Ryszard Komornicki

i

Autor: Cyfrasport Ryszard Komornicki
Zieliński po meczu z Mołdawią
Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze