"Super Express": - Jest pan w takim gazie, że podobno trener zaczyna ustalanie składu od Przemysława Krajewskiego.
Przemysław Krajewski: - Rzeczywiście, czuję, że jestem w formie, ale absolutnie nie czuję się pewniakiem do gry w podstawowej siódemce. W kadrze są klasowi zawodnicy na każdej pozycji. Na każdym treningu trzeba walczyć o swoje.
- Wyznał pan, że za najlepszego lewoskrzydłowego świata uważa pan kolegę z reprezentacji Adama Wiśniewskiego. Niektórzy uważają, że pan już go przyćmił.
- Adam to mój wzór. Jeśli ktoś uważa, że mu dorównałem, to jestem z tego bardzo dumny.
- Pana znakiem firmowym są tzw. wkrętki czyli tak mocno podkręcone piłki, że bramkarze nie mają szans na ich obronę. Od dawna ćwiczy pan takie rzuty?
- W ogóle nie trenuję! Co więcej, w czasie meczu nie myślę, żeby w taki sposób zaskoczyć bramkarza rywali. To jest instynkt, błysk. Wszystko dzieje się tak szybko, że człowiek podświadomie wybiera najlepsze rozwiązanie.
- Koledzy z kadry twierdzą, że jest pan jednym z największych walczaków w drużynie. Ile razy miał pan złamany nos?
- Dwa razy. Wiem, muszę zrobić z nim porządek, ale nigdy nie mam na to czasu. Jak już jest trochę wolnego, to biorę wędkę i ruszam na ryby.
- To co pan ostatnio złowił?
- Łowię zwykle nad Wisłą albo Wieprzem. Ale to rekreacja. Jak złapiemy z kolegami z Azotów jakąś rybkę, nawet gdy jest okazała, to wypuszczamy ją do wody.
- Pewnie marzy pan, żeby na Euro złowić medal.
- Gdybym w to nie wierzył, to teraz siedziałbym nad wodą i łowił ryby.
- Podobno jako dzieciak miał pan dylemat - futbol czy piłka ręczna?
- W rodzinnym Regiminie zaczynałem od nożnej, ale odkąd w czwartej klasie podstawówki zetknąłem się z trenerem Jackiem Wardą, nie miałem wątpliwości, że chcę zostać szczypiornistą. Piłka ręczna jest bardziej uniwersalna, na boisku wszystko dzieje się szybciej. To mi bardzo odpowiadało.