Sport.se.pl: - Twardy pan jest, skoro nie dał się namówić na zmianę zdania prezesowi Kraśnieckiemu.
Tałant Dujszebajew: - Prezes to bardzo mądry i przyzwoity człowiek. Rozmawialiśmy ponad godzinę i jestem mu wdzięczny, że uszanował moją decyzję. W życiu kieruję się zasadami, nie mogłem ich nagiąć i się wycofać. Uważam się za człowieka honorowego i skoro nie awansowaliśmy, to musiałem postąpić honorowo i odejść.
- Kiedy po raz pierwszy przemknęła panu przez głowę myśl o rezygnacji z prowadzenia kadry?
- Po porażce na Białorusi. Oczywiście wierzyłem w drużynę do końca, ale wtedy pomyślałem sobie, że jeśli nie awansujemy, to odejdę. Nawet gdybyśmy w Chorwacji zajęli ostatnie miejsce, to bym został i poprowadził drużynę do Igrzysk w Tokio. Jednak nasza nieobecność na Euro to tragedia. Uznałem, że skoro to ja odpowiadałem za zespół, dobór zawodników i taktykę, to muszę ponieść odpowiedzialność za to niepowodzenie.
- Jak zawodnicy przyjęli pana decyzję?
- Poinformowałem chłopaków od razu po niedzielnym meczu. To był dla nich szok, niespodzianka… Ale życie sportowca szybko biegnie do przodu. Niebawem przyjdzie nowy trener i wszystko u nich wróci do normy.
- Kto powinien zostać pana następcą? Polak, np. pański asystent Robert Lis, czy też szkoleniowiec z zagranicy?
- Nawet nie wypada mi na ten temat mówić. Różne nazwiska chodzą mi po głowie, ale byłoby nietaktem rozprawianie o nich publicznie. Jeśli prezes Kraśnicki będzie chciał poznać moją opinię, to chętnie się z nim nią podzielę. Zawsze jestem do dyspozycji jeśli szef związku poprosi o radę.
- Nie ma pan odczucia, że ofiarą rewolucji w kadrze? Z jednej strony nastał czas zmiany pokoleniowej w drużynie, a z drugiej kibice wciąż domagali się zwycięstw.
- Docierały do mnie różne opinie, krytyka pseudokibiców, ale były mi obojętne, bo prezes i zarząd doskonale wiedzieli, że przed kadrą czas zmian i ich efekty nie przyjdą od razu. Wszyscy w Związku stali za mną murem. Za to dziękuję. Nawet w obliczu dużych zmian kadrowych nie byliśmy chłopcami do bicia. Ta drużyna ma jakość. Brakowało tylko ilości, bo obracaliśmy się w wąskim kręgu najlepszych zawodników i doświadczenia. Jestem pewien, że za 2-3 lata, kiedy chłopaki będą mieli na koncie po czterdzieści i więcej meczów rozegranych w kadrze, z tym zespołem będą musieli się liczyć nawet najlepsi w Europie.
- Skoro o drużynie mowa, to krążyły plotki, że miał pan konflikt z kilkoma zawodnikami kadry?
- To kolejne rewelacje pseudofachowców? Szkoda czasu na zajmowanie się takimi bzdurami! Zamykając temat – relacje z drużyną były bardzo dobre.
- Brak awansu do Euro w Chorwacji to pana największa porażka w zawodowej karierze?
- Bardzo mocno to przeżyłem. Nie chcę używać wielkich słów, ale zabiło mnie to… I nie chodzi o to, że ucierpiało moje ego, nic z tych rzeczy… Najbardziej nie mogę odżałować, że zabrakło mi czasu, by po tych wszystkich zawirowaniach, kontuzjach, zmianach, doprowadzić drużynę do skutecznej walki o mistrzostwa Europy.
- Jak pańską rezygnację przyjął prezes Vive Tauronu Kielce Bertus Servaas? Cieszy się, że teraz cały swój czas i energię skupi pan na klubie?
- Nigdy nie usłyszałem od prezesa Servaasa nawet jednego słowa narzekania, że dzielę obowiązki szkoleniowe. Myślę, że był dumny, że trener Vive prowadzi też reprezentację Polski. Tym bardziej, że tak starałem się poukładać grafik, bo nie ucierpiała żadna ze stron.
- Co dalej, skupi się pan na pracy w Vive, czy też zamierza podjąć pracę z inną reprezentacją?
- Kiedy w niedzielę po Białorusi poinformowałem o dymisji, z ofertami zgłosiły się trzy federacje. Odmówiłem, bo teraz chcę się skoncentrować wyłącznie na pracy w Vive.