8 maja 2004 roku, 22. kolejka Ekstraklasy. Świt Nowy Dwór i Polonia Warszawa biją się o utrzymanie w ekstraklasie. Tego dnia Polonia jest wyraźnie lepsza. Prowadzi po efektownym golu Dariusza Dźwigały. Wtedy z ławki podrywa się trener Świtu Janusz W., coś krzyczy i mecz zmienia swoje oblicze. Jeszcze przed przerwą bramkarz Polonii Artur S. spóźnia się z interwencją i jest 1:1. Ten sam Artur S. myli się też po zmianie stron. Robi się 2:1! Szczęśliwy prezes Świtu Wojciech Sz. i niedawno zatrudniony przez niego trener Janusz W. wykrzykują w kierunku trybun: - Jaka lipa? Wszystko jest czyste i klarowne! Nie szukajcie afer, gdzie ich nie ma!
Na apele obu panów głucha pozostała na szczęście prokuratura. I aferę znalazła. Z uczestników tamtego spotkania aż sześciu ma za sobą rozmowy ze śledczymi. Piłkarze, trener, prezes, arbiter. A jak powiedział nam prokurator Jerzy Kasiura, wątek śledztwa dotyczący Świtu Nowy Dwór nie został ostatecznie zamknięty, dochodzenie trwa...
"Super Express" już w grudniu opisywał kulisy tamtych wydarzeń. Skruszony uczestnik korupcyjnego procederu i jeden ze świadków prokuratury, Krzysztof Wawrzyniak, opowiadał nam o meczu Świt - Polonia.
- Mecz sędziował zatrzymany niedawno Grzegorz G. Z tego, co wiem, miał wziąć 28 tysięcy. Trener W. umówił się z nim w hotelu Marriott. Tam jest taka restauracja na dole i to w niej "Wujo" miał wręczyć mu pieniądze ( ). Ale Polonia była za silna, żeby sam przekupiony arbiter wystarczył. Wiadomo było, że co najmniej dwóch, trzech kluczowych graczy trzeba było mieć po swojej stronie - mówił nam wówczas Wawrzyniak...