W porywającym stylu wywalczył srebrny medal. Powtórzyła się sobotnia historia jego przyjaciela Tomasza Majewskiego, z którym dzieli pokój 30534 w berlińskim hotelu Estrel.
Na początek Piotr palnął 68,77 m i poprawił o 2 cm własny rekord Polski. Rywali jakby przytkało, chociaż groźnie wyglądał wynik 68,25 Niemca Roberta Hartinga.
- Trzeba jeszcze przypieprzyć! - wołał do niego po pierwszej kolejce Tomasz Majewski w imieniu trenera Witolda Suskiego.
Kolega nie zlekceważył uwag. Jeszcze raz przekroczył 68, a w piątej kolejce znów poprawił rekord kraju: 69,15. Miał 90 cm przewagi nad Hartingiem i ponad 2 metry nad mistrzem olimpijskim, Estończykiem Kanterem, którego nigdy dotąd nie pokonał.
- Piotrek rzuca świetnie: szybko, luźno i dysk leci, a ja ochrypłem od krzyku - powiedział Majewski, który cztery dni wcześniej w 5. kolejce umocnił się na prowadzeniu, by w ostatniej je stracić.
W ostatniej kolejce Harting uzyskał rekord życiowy: 69,43 m. Polak nie zdołał już skontrować. Srebro jednak i tak jest jego ogromnym sukcesem.
- To był palec boży - powiedział po finale Małachowski, patrząc na swój obandażowany palec wskazujący. - W ostatnim miesiącu oddałem przecież tylko sto pięćdziesiąt treningowych rzutów zamiast tysiąca. Czuję się obrany ze złotego medalu: goły i wesoły. Ale jak przegrać, to wolałbym z Kanterem.