Był bezkompromisowy – na boisku i w życiu. W pamięci jego kolegów z szatni katowickiej drużyny pozostał jeden z meczów, który Wilk zakończył na noszach. To był wynik powietrznego starcia z rywalem. Jego efektem był kilkudniowy pobyt w szpitalu i zabieg „prostowania” jednej z kości twarzy, wgniecionej w zderzeniu głowami z przeciwnikiem.
- Był twardym obrońcą. Nie odstawiał nogi ani... głowy – mówił „Super Expressowi” klubowy partner zamordowanego, Paweł Wawoczny. Nigdy nie zapomniał obrazu kolegi, gdy ten ponownie pojawił się w szatni Rozwoju. - Widok był... kosmiczny. Na głowie opaska, połączona z wystającym z policzka metalowym prętem – wspominał.
Wilk piłkę kopał jeszcze przed przyjazdem – w wieku 14 lat – na Śląsk, do szkoły górniczej. W rodzinnej Dzierdziówce koło Stalowej Woli zakładał koszulkę tamtejszego LZS-u. Swej pasji nie porzucił i w Katowicach. - Kiedy zniknął w tunelu prowadzącym do szatni, popłakałam się na trybunach – tak dramatyczne chwile towarzyszące wspomnianej kontuzji boiskowej relacjonowała nam jego siostra Magdalena.
Zbigniew Wilk miał być świadkiem na jej ślubie, zaplanowanym na Święta Bożego Narodzenia w 1981 roku. Tymczasem pięć dni wcześniej w Katowicach-Piotrowicach, pod czujnym okiem bezpieki, odbył się jego pogrzeb… - To, że Zbyszek znalazł się wśród strajkujących, nie było przypadkiem. Miał swoje zasady, o które potrafił walczyć – opowiadał o nim cytowany już Paweł Wawoczny.
Dlatego pozostał na strajkowym posterunku, choć dzień przed śmiercią małżonka - pielęgniarka w szpitalu w Katowicach-Ochojcu - namawiała go do powrotu do domu. „Zobacz, cała Polska walczy” - miał odpowiedzieć przez telefon. 16 grudnia 1981 - jak pięciu innych kolegów - zginął na miejscu przed budynkiem kotłowni na terenie kopalni. Trzy pozostałe zmarły w szpitalu, w wyniku ran po postrzałach z broni maszynowej.
29 sierpnia 1990 Zbigniew Wilk został pośmiertnie odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami przez prezydenta RP na Uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, zaś 7 grudnia 1992 r. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski przez prezydenta RP Lecha Wałęsę.
Masakra na KWK Wujek to największa zbrodnia stanu wojennego. Bezpośredni wykonawcy ponad ćwierć wieku później doczekali się sądowego wyroku za strzały do górników. Do odpowiedzialności nigdy nie zostali natomiast pociągnięci ówcześni przywódcy kraju.