- Z Kanady dzwoniłem do Hannu dwukrotnie - wyjawia Małysz "Super Expressowi". - Mówił mi, że mam koncentrować się na tym, nad czym teraz pracujemy, czyli nad podniesioną pozycją na dojeździe do progu. I czerpać ze skoków przyjemność, a nie wymyślać sobie różnych głupich celów w rodzaju przeskoczenia skoczni.
"SE": - Czuje pan, że wraca ten Wielki Małysz?
- Tak. I jest to uczucie bardzo miłe. Pewności siebie nabierałem na górze rozbiegu w Whistler, będąc w towarzystwie czołówki. Gregor Schlierenzauer, którego uważam za wyśmienitego skoczka, podszedł do mnie i powiedział: "Adam, witamy z powrotem". Miłe słowa usłyszałem też od Ammanna i Kuettela. Oni też cieszą się, że wróciłem. Naprawdę widać już efekty współpracy z Hannu Lepistoe. Nie chcę myśleć o tym, że mógłby nie dogadać się z kierownictwem PZN. Bo wtedy musiałbym założyć własną grupę za pośrednictwem mojego menedżera Ediego Federera.
- Wtedy oskarżono by Federera, że wkłada kij w szprychy polskich skoków...
- Trudno. Ja już nie mam czasu. Powiedzmy szczerze: pozostał mi tylko ten sezon startów i następny.
- Wygląda pan lepiej niż podczas konkursów w Zakopanem. Wtedy był pan przeziębiony.
- Najpierw wyleżałem się dwa dni w łóżku, w domu. W Kanadzie było zimno i wilgotno, więc wokół mnie rosła góra chusteczek higienicznych. Ale teraz jest lepiej. A lekki katar miewam właściwie przez całą zimę, bo to u mnie reakcja alergiczna.