"Herminator" miał już dosyć, w sportowym życiu zdobył wszystko. Cztery razy stawał na podium olimpijskim, w tym dwa razy na najwyższym jego stopniu. Trzy razy był mistrzem świata. Zdobył cztery duże Kryształowe Kule dla najlepszego narciarza sezonu i 10 w poszczególnych konkurencjach. W dodatku stawy i ścięgna Hermanna Maiera zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Mistrz odszedł w chwale, a klakierzy zapowiadali, że podobny talent w Austrii prędko się nie objawi.
I oczywiście trudno w tej chwili kreować na jego następcę zawodnika, który ma lat 20 i wszystkie sportowe zaszczyty dopiero do zdobycia. Ale fachowcy mówią - to jest talent, jakich mało.
Marcel Hirscher różni się od Maiera niemal wszystkim. Tamten był potężnym "smokiem" - 182 cm i 87 kg żelaznych mięśni. Wygrywał niesamowitą siłą nóg, które wręcz rąbały śnieg kierując narty drogą "na skróty". Hirscher to blondasek co najwyżej średniego wzrostu (173 cm) i wagi (70 kg). Jeśli starego mistrza i kandydata na następcę coś łączy, to nieprawdopodobna determinacja. Obaj na stoku są szaleńcami jeżdżącymi na krawędzi ludzkich możliwości, czasami je przesuwając.
Hirscher był już trzy razy mistrzem świata juniorów, dwa razy w gigancie, raz w slalomie. W dorosłym Pucharze Świata trzykrotnie był trzeci. To, czego dokonał w minioną niedzielę w Val d'Isere, świadczy jednak, że pozycja wyglądającego zza pleców najlepszych już mu kompletnie nie wystarcza. W gigancie pojechał fantastycznie, nokautując wręcz rywali w obu przejazdach.
Wygrał przed Włochem Massimiliano Blardone (30 l.) i swoim rodakiem Benjaminem Raichem (31 l.). Dwaj doświadczeni rywale patrzyli na młodzieńca o postrzępionej fryzurze jak na objawienie. On może już w Vancouver zamieszać w alpejskiej czołówce jak w garnku.