- Jeśli pracujesz, to pracuj tak, jakby wszystko zależało od twoich rąk. Jeśli modlisz się, to módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga. To jest motto, którym się kieruję w życiu - mówi Leszek Blanik (31 l.), który wyskakał nam pierwsze w historii polskiej gimnastyki złoto.
"Super Express": - Jak minęła noc mistrza olimpijskiego w gimnastyce?
Leszek Blanik: - W różnych stacjach telewizyjnych. Wróciłem do wioski olimpijskiej dopiero o piątej nad ranem. Zdrzemnąłem się z półtorej godziny. Więcej nie dało rady, bo obudził mnie nad ranem "Kołek" (ciężarowiec Szymon Kołecki - red.) i wyciągnął na śniadanie.
- Szampan był?
--Tylko lampka, świętowanie będzie dopiero w Polsce. Tu nie będzie czasu, pozostało jeszcze 5 dni igrzysk. Trzeba będzie dopingować kolegów, parę medali jeszcze zostało do wyciągnięcia.
- Dużo gratulacji pan otrzymał?
- Wiele SMS-ów, telefonów różnych. Nie nadążam z odbieraniem tych wiadomości. Cieszę się z nich, ale przede wszystkim z tego, ze nie zawiodłem kibiców.
- Urlop gdzie?
- Gdzieś w ciepłych krajach, nawet nie wiem gdzie, bo to żona wykupywała wycieczkę. Wylatujemy 15 września, a 13 września jest rozdanie nagród olimpijskich. Miałem to na uwadze, liczyłem, że uda mi się na tej uroczystości być.
- Konsultował pan już z żoną, co zrobić z nagrodą za złoto (200 tys. zł - przyp. red.)? I czy wziąć z PKOl samochód dla medalisty, czy równowartość w złotych.
- Jeszcze na ten temat nie rozmawialiśmy. Na razie tylko cieszymy się z tego, co osiągnęliśmy. Dopiero w Polsce, po powrocie, zastanowimy się.
- Pana trener twierdzi, że nie zna drugiego sportowca, który tak profesjonalnie ćwiczyłby w nieprofesjonalnych warunkach...
- Tak zostałem wychowany przez rodziców. Nie zawsze dobre warunki tworzą sukces. Czasami niedogodności hartują i czynią mistrza. Marek Piotrowski (były mistrz świata w kick boksie - red.) powiedział w filmie "Wojownik" piękne słowa: "Jeśli pracujesz, to pracuj tak, jakby wszystko zależało od twoich rąk. Jeśli modlisz się, to módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga". Ja pracowałem tak, jakby wszystko zależało od moich rąk. Bo wiara musi być poparta ciężką pracą.
- Podobno przed konkursem prosił pan Boga, żeby rozdał medale według zasług. Chyba Bóg uznał, że ma pan największe zasługi ze wszystkich finalistów...
- Nie wyobrażam sobie życia bez wiary, odgrywa w moim życiu olbrzymią rolę. Ale wiara nie zastępuje pracy. Wierzę, że jeśli człowiek daje z siebie wszystko, to "Ten u Góry" czuwa i mu pomoże. Zawsze w najważniejszych momentach mojego życia, czy to gdy w 2005 zdobyłem wicemistrzostwo świata, czy to gdy nie pojechałem na igrzyska do Aten, ta pomoc była wielokrotnie widoczna. Gdyby nie wiara, to dawno bym odpuścił. Ja zawsze podchodziłem do sportu z pokorą, nauczyłem się znosić porażki, uważałem, że aby być spełnionym, nie zawsze trzeba zdobywać medale. Może dlatego, że jak byłem dzieckiem, marzyło mi się, żeby w ogóle pojechać na igrzyska.
- Pracuje pan nad jeszcze trudniejszym skokiem niż "skok Blanika", który zapewnił panu złoto? Może go pan wykona na zakończenie kariery, na pożegnanie?
- Chyba nie. Jest zbyt trudny, ryzykowny dla zdrowia. Do 2 i pół salta do przodu, które wykonuję teraz, dodaję bowiem jeszcze pół obrotu i staję twarzą do stołu gimnastycznego. Strasznie to ryzykowne, ale myślę, że w końcu ktoś wykona tego "Blanika bis", prawdopodobnie gimnastyk z Korei Północnej. Chociaż... gimnastyka robi się zbyt niebezpieczna dla życia. Wiem, że międzynarodowa federacja ma prowadzić konsultacje z trenerami, żeby przyhamować ten trend. Być może więc nigdy nie zostanie wykonany na zawodach.
- Wystartuje pan jeszcze na igrzyskach w Londynie?
- Nie, przyszły rok będzie ostatnim w mojej karierze. Chętnie wróciłbym do gimnastyki jako trener. Ale zobaczymy jak się to ułoży.
- Widzi pan jakiegoś następcę?
- Jest paru chłopaczków. Kwalifikują się już do mistrzostw Europy, gorzej jest z mistrzostwami świata. Sukcesem będzie jak któryś z nich pojedzie na następne igrzyska. Trzeba stworzyć kadrę 12-latków, już z myślą o igrzyskach w Londynie.