- Rano półtorej godziny rozruchu, potem pierwszy, trzygodzinny, trening, a po obiedzie kolejny: dwie do trzech godzin - opowiada trener polskiej biegaczki Aleksander Wierietielny. - To już piąte zgrupowanie zagraniczne, licząc od wiosny, a ponieważ stosujemy narastające obciążenia, to właśnie teraz dochodzimy do największych - zdradza.
- Ale potem będzie już dużo lżej. W przyszłym miesiącu pojedziemy na śnieg, na którym Justysia czuje się jak rybka w wodzie - dodaje z uśmiechem Wieretielny.
Biegając na nartorolkach w Raubiczach, mistrzyni olimpijska dla zwiększenia wysiłku ciągnie za sobą... uwiązaną na lince 10-kilogramową oponę.
- Nawet przy zjazdach muszę pracować nogami i kijkami, ale polubiłam tę metodę już kilka lat temu, gdy trener zastosował ją po raz pierwszy - nie ukrywa Kowalczyk. - A tak w ogóle to w tym roku lepiej wytrzymuję obciążenia treningowe. Biegam szybciej, a tętno mam niższe.
To oznaka, że jestem dobrze wytrenowana - cieszy się Justyna.
Duet Kowalczyk - Wierietielny miał tylko kilkanaście dni wakacji. Poprzedni sezon zimowy przedłużyli sobie prawie do końca kwietnia, kiedy to na Kamczatce Polka trenowała, startowała na bardzo długich dystansach oraz... podleczyła się w sanatorium.
- Trzeba dbać o organizm, bo w przeciwnym razie zbyt duże jest prawdopodobieństwo kontuzji - mówi nie całkiem zdrowa w tej chwili "Królowa zimy". Na szczęście tego lata dolega jej tylko przeziębienie.
- Ale na katar i na zakochanie lekarstwa nie ma, więc trzeba to przeboleć - przypomina starą prawdę trener Wierietielny. - Czy dopadła ją tylko ta pierwsza dolegliwość? Nie, obie... Żartowałem - śmieje się szkoleniowiec. - A poważnie, to Justyna jest na jeszcze wyższym poziomie sportowym niż rok temu, zdobyte medale olimpijskie jej nie rozleniwiły, dąży do celu równie uparcie, jak zwykle - podkreśla.
A te cele Justyny na najbliższy sezon to walka o trzeci z rzędu Puchar Świata i o medale mistrzostw świata w Oslo, na terenie jej wielkiej rywalki - Marit Bjoergen.