„Super Express”: – Co konkretnie tak panią zdenerwowało?
Aneta Pastuszka-Konieczna: – Postępowanie ludzi z PZK. Najpierw zostałam zlekceważona i wystawiona na odstrzał, gdy na dwa i pół tygodnia przed mistrzostwami świata dowiedziałam się, że mam startować w jedynkach, z sugestią, że... może czas już zająć się rodziną. A przecież pod kątem jedynki trzeba przygotowywać się długo. Podobnie było rok temu, gdy zdiagnozowano u mnie raka. Chyba ta choroba bardzo wszystkim pasowała, chociaż to ja byłam najlepsza w kraju. Kiedy wznowiłam trening po wyleczeniu, nie wstawiono mnie do dwójki, do której się wcześniej przygotowywałam, ale do czwórki i jedynki.
Przeczytaj koniecznie: FORMUŁA 1. Vettel dopełnił dzieła w wielkim stylu. Niemiec po raz czwarty mistrzem świata
– Straciła też pani stypendium kadrowe (ponad 5000 zł)...
– Tak. Od prezesa i trenera kadry usłyszałam, że w myśl przepisów nie ma ku temu podstaw. A w Ministerstwie Sportu dowiedziałam się, że PZK mógł jednak wystąpić o przedłużenie wypłaty stypendium za wynik olimpijski (czwarta lokata w czwórkach – przyp. red.). Po raz pierwszy powinęła mi się noga w mistrzostwach świata i od razu przestał się liczyć mój potencjał, poziom sportowy. Skreśliłam się więc z listy czynnych zawodniczek i wystąpiłam o „emeryturę” dla medalistów olimpijskich (2484 zł – przyp. red).
– Czy przebyta choroba miała wpływ na tę decyzję?
– Nie miała żadnego, skoro jest wyleczona.
– Naprawdę nie ma takiej mocy, żeby pani wróciła do kajaka?
– Żal mi rozstawać się z wyczynowym sportem, bo kajakom poświęciłam 26 lat życia. Ale jeśli to, co się kocha, zaczyna nas niszczyć, trzeba z tego zrezygnować.