Lekarze robili wszystko, żeby uratować Kamilę

2009-02-23 8:00

Kawa na ławę z doktorem Markiem Prorokiem, głównym lekarzem PZLA.

- Nie żal panu jako lekarzowi, że zabrakło pana w Portugalii przy Kamili Skolimowskiej? Może udałoby się ją uratować?

Dr Marek Prorok: - Jako człowiekowi oczywiście mi żal, bo zrobiłbym na miejscu wszystko, co można. Ale to była nagła śmierć. I naprawdę nie wiem, czy moja obecność, czy też innego lekarza cokolwiek by zmieniła. Przecież w ciągu kilku minut od zasłabnięcia Kamili na miejscu zjawili się trzej lekarze, w tym kardiolog. Podjęli wszystkie działania, by ją uratować, ale nie dali rady. Stało się coś, do czego doszłoby niezależnie od obecności lekarza.

- A może gdyby lekarz towarzyszył ekipie, rozpoznałby bóle łydki w przeddzień zgonu i postawił diagnozę, że to skrzep krwi? Może by coś zaradził?

- Takie objawy jak bóle łydki czy obecność krwiaka często są zgłaszane przez zawodników. To podstawowy objaw urazu sportowego. Trudno było w tamtym momencie przypuszczać, że te objawy mogą spowodować zator tętnicy płucnej. Dopiero teraz, na podstawie wyników sekcji zwłok, wiemy, że mogły i że ten zator płucny stał się bezpośrednią przyczyną śmierci Kamili.

- A jak traktuje pan trudności z oddychaniem, które nękały Kamilę od kilku miesięcy?

- Po specjalistycznych badaniach, które Kamila przeszła w grudniu i styczniu, były podejrzenia astmy. Ale to nie ona ją zabiła. Astma zwęża oskrzela, tymczasem w tym przypadku zatkana została jedna z gałęzi tętnicy płucnej, przez co część płuc została wyłączona z wymiany tlenowej. Niestety, mogło się to stać nagle i wszędzie, także w domu.

Najnowsze