Jedyna osoba z Polski w składzie MKOl, Maja Włoszczowska (39 l.) podkreśla, że sprawa nie dojrzała jeszcze do podjęcia decyzji:
- Cały czas pozostaje w mocy zalecenie MKOl sprzed roku (co do odsuwania Rosji i Białorusi od rywalizacji międzynarodowej – przyp. red.) - przypomina dwukrotna srebrna medalistka igrzysk w kolarstwie górskim. - A prowadzone teraz konsultacje dotyczą tego, czy i jak dopuścić ich do kwalifikacji olimpijskich, na przykład przez zawody w Azji. Konsultacje są bardzo szerokie: z federacjami międzynarodowymi, z narodowymi komitetami olimpijskimi, ze sportowcami. A sprawa udziału w igrzyskach w Paryżu jest jeszcze daleka.
Maja Włoszczowska wchodzi zarazem w skład komisji zawodników w ramach MKOl, która liczy ok. dwudziestu osób.
- W łonie tej komisji także zdania są podzielone, nie ma jedności – nie kryje. - Jedności nie ma też w gronie polskich ludzi sportu, a rozmawiałam z wieloma z nich. Słyszałam, że sport powinien być wolny od polityki. Słyszałam, że gdyby oni znaleźli się na miejscu Rosjan czy Białorusinów, straciliby życiową szansę udziału czy sukcesu w największej imprezie sportowej na świecie. W tych głosach podkreśla się, że gdyby doszło do takiego startu, to pod flagą neutralną. I że sportowcy ci nie mogliby aktywnie popierać polityki agresji. Tylko jak to zweryfikować…?
Polska członkini MKOl musi zachowywać dyplomatyczny dystans do sprawy. Nie jest jednak zwolenniczką udziału sportowców Rosji i Białorusi.
- Bardzo boję się scenariusza, w którym Ukraina lub/i inne kraje zdecydowałyby się na bojkot. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, bo w takim wypadku ucierpieliby najbardziej sportowcy. Trudno wyobrazić sobie także atmosferę w wiosce olimpijskiej czy na arenach zawodów. Współczuję Rosjanom jako sportowiec, ale nie chciałabym, aby naprzeciw nim musieli stawać w Paryżu sportowcy ukraińscy. Jedynym, co mogłoby zakończyć sprawę jest koniec wojny, a także niepopieranie przez sportowców tego, co się stało (wojny i zbrodni – red.), bo przecież historii nie da się przekreślić.