Mathieu Valbuena grał w Olympique Marsylia w latach 2006-2014. Szybko stał się ulubieńcem kibiców i prawdziwym symbolem ekipy ze Stade Velodrome. Po sezonie 2013/2014 postanowił jednak spróbować nowych wyzwań, ale zamiast przenieść się do czołowych klubów angielskich, z których miał oferty, wybrał transfer do Dynama Moskwa. Fani OM zrozumieli wybór swojej gwiazdy, a klub zastrzegł koszulkę z numerem "28". Wszystko w geście podziękowania dla Valbueny za lata gry.
Carlos Tevez jak BANDYTA! Zobacz KOSZMARNY FAUL Argentyńczyka [WIDEO i ZDJĘCIA]
Francuz w Rosji wytrzymał jednak tylko jeden sezon i przed początkiem obecnych rozgrywek postanowił wrócić do Ligue 1. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że... trafił do odwiecznego rywala drużyny z Marsylii, czyli Olympique Lyon. Z pewnością nieco obawiał się powrotu na Stade Velodrome, a na nieszczęście dla niego Marsylia podejmowała u siebie jego nowy klub już w 6. kolejce obecnego sezonu.
Jeszcze przed meczem fani gospodarzy dali upust swojej frustracji przeraźliwie gwiżdżąc i bucząc na "zdrajcę". Później było jeszcze gorzej. Na trybunie najzagorzalszych fanów Marsylii zawisła kukła zadziwiająco podobna do Valbueny, ponadto kibice wywiesili transparent o treści "Prawdziwi Marsylczycy grają tylko w OM. Jesteś zdrajcą". Gdy tylko francuski skrzydłowy zbliżał się do trybun, np. by wykonać rzut rożny, w jego stronę leciały butelki i inne przedmioty.
Mecz na kilka minut został przerwany, ponieważ sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Ostatecznie spotkanie zakończyło się wynikiem 1:1, a Valbuena nie bardzo rozumiał takie zachowanie kibiców Marsylii - Jestem rozczarowany takim powitaniem. Nie zasługiwałem na te gwizdy. To wstyd, że w miesiąc te osiem lat poszło w zapomnienie - stwierdził skrzydłowy.
Całą sytuacja łudząco przypominała powrót Luisa Figo na Camp Nou. Portugalczyk przez kilka lat był wielką gwiazdą Barcelony, ale przed sezonem 2000/2001 zdecydował się przenieść do odwiecznego rywala "Dumy Katalonii", czyli Realu Madryt. Gdy w barwach nowego klubu przyjechał na Gran Derbi rozgrywane na stadionie "Barcy", w jego stronę leciały butelki, zapalniczki, a nawet świński łeb. Sędziowie byli zmuszeni na moment przerwać mecz z powodu zagrożenia zdrowia zawodnika. Jak widać życie piłkarskiego "zdrajcy" nie należy do najłatwiejszych.