Alicja Tchórz pochodzi z Kalisza, ale od dziesięciu lat mieszka i trenuje we Wrocławiu (klub Juvenia). Zdobywała już medale mistrzowskich imprez w stylach zmiennym, grzbietowym i motylkowym, ale te najcenniejsze, złote laury, jak dotąd trafiały jej się tylko w ME juniorów (r. 2008) oraz w sztafecie 4x50 z zmiennym w ME seniorów (2019). Nie wystartowała też w igrzyskach w Tokio z powodu nieprawidłowego zgłoszenia polskiej ekipy.
„Super Express”: - Czy zwycięstwo w Kazaniu przerosło pani oczekiwania?
Alicja Tchórz: - Wiedziałam, że w moim zasięgu jest brąz, może srebro, ale nie złoto. Niesamowite jest pozostawić w pobitym polu Sarę Sjöström. Okazuje się, że wszyscy jesteśmy ludźmi (śmiech). Ale spełnieniem marzeń było wysłuchanie na podium Mazurka Dąbrowskiego. To mój największy sukces indywidualny. Jestem bardzo szczęśliwa.
- Jaki wpływ na obecną formę miało pozbawienie pani startu w Tokio?
- Najpierw utrudniło mi zebranie myśli i kontynuację trenowania. Ale już we wrześniu w zawodach ligi ISL pokazałam, że zasłużyłam na igrzyska i że liczę się w pływaniu. Czy to rekompensata za nieobecność w Tokio? Tak, ale sprawiłam ja sobie sama. Potrafiłam pokazać, co potrafię.
- Który z pływackich stylów jest dla pani numerem jeden?
- Wiodącym jest grzbietowy, ale ten rok pokazał, że jestem w stanie skutecznie walczyć w różnych stylach (pobiła m.in. rekord kraju na 100 m motylkiem – red.). Ale najbardziej lubię grzbietowy, bo płynąc na plecach mam komfort w oddychaniu (śmiech).
- Jest pani w stanie utrzymać się na co dzień z pływania?
- Nie jestem zamożna, ale do kariery nie muszę dokładać. Mój główny pracodawca to wojsko, od ponad dwóch lat. Mam stopień szeregowego. Potrafię celnie strzelać z karabinu i znam wojskowe zasady. Mam tylko nadzieję, że nie będę kiedyś zmuszona wykorzystać tego w praktyce. Niejednokrotnie pokazałam w życiu, że Tchórz to tylko nazwisko. Mam moralną odwagę i staram się działać zgodnie z okolicznościami.